Miałam wrażenie, że to miał być hit. Miałam wrażenie, że był reklamowany przez ostatnio pół roku właśnie po to, żeby podsycać zaciekawienie i w końcu uderzyć w sedno. Miałam wrażenie, że będzie powtórka efektu z „Love Actually” czy chociaż „Deavil wears Prada”. Niestety. Nic z tego.
Meg Ryan, Annette Bening, Eva Mendes, wszystkie one nie zatuszowały złego wrażenia. Bardzo lubię Meg Ryan, nie wierzę oczywiście w to, że jest jakąś szczególnie dobrą aktorką, ale po filmach z nią w roli głównej spodziewam się wprowadzenia mnie w dobry nastrój i niczego więcej. Niestety i tego zabrakło.
W filmie nie ma ani jednego mężczyzny. Chyba nawet cała ekipa realizująca jest damska, a przynajmniej najważniejsze osoby – reżyserka, scenarzystki. Nie wiem, czy to jest argument sam w sobie i dla kogo? Moim zdaniem panie udowodniły, że sobie nie radzą. Nie chciałabym, żeby tak się kończyły przedsięwzięcia organizowane przez kobiety. Oczywiście, nie twierdzę, że gdyby brali w tym udział mężczyźni, byłoby lepiej. Nie, mogłoby być równie kiepsko.
Jedyną uwagę przykuwa fakt, że Meg Ryan zmieniła typ odgrywanych ról – już nie romansuje, nie zakochuje się, jest dorosłą kobietą, żoną i matką nastolatki. Ale miny robi podobne i gra tymi samymi środkami. No może mimikę ma nawet bardziej ograniczoną, bo botoks chyba dopadł i ją. Annette Bening też nie zachwyca. Problemy są naiwne, rozwiązania oczywiste. Finał przewidywalny.
Film naprawdę nie jest zbiorem zabawnych scen i dialogów, czego bardzo mi żal, bo zwiastun, puszczany w kinach już od kilku miesięcy, pozostawiał takie wrażenie. Widać skomponowano go z jedynych śmiesznych scen. Jeśli więc chcecie się pośmiać na tym filmie, właściwie wystarczy zobaczyć zwiastun. Podobnie z treścią. Więcej nic tam nie ma. Nie idźcie na ten film, chyba, że w miłym towarzystwie. Z komedio-dramatu wyszedł raczej dramat.
W skali od 1 do 10 daję 3