Kultura
Skomentuj

Bernard Maseli & Krzysztof Ścierański w Jazzowni Liberalnej

Najbardziej lubię Benka (bo jakoś tak jest, że jestem z nim na „Benek”, choć z Krzysztofem jestem na „Krzysztof” – nie, żebym kiedykolwiek z nimi rozmawiała, ale gdybym rozmawiała to tak bym do nich mówiła) kiedy stoi na scenie, z lekko przechyloną głową, z pięknymi smutnymi oczami, zazwyczaj zmęczonymi i patrzy – spod tej swojej zwykle za długiej (bo taki ma styl) grzywki – na publiczność, czasem się uśmiecha, ale to tylko w odwzajemnieniu uśmiechu. Patrzy głównie na kobiety – a penny for your thoughts my dear! Kiedy tak patrzy, ja mam ochotę zapomnieć o całym świecie i patrzeć na niego. W jego oczach można byłoby utonąć.

Ale to miała być recenzja muzyczna przecież.

Krzysztofa Ścierańskiego słyszałam ostatnio, kiedy miałam 17 lat. Pamiętam swoje wrażenia, przyspieszone bicie serca przez wiele godzin po koncercie, pobiegłam po autograf, coś mu opowiadałam zachwycona, uśmiechał się spod wąsa … Eh, to były czasy. Potem, jego zdjęcie wiele miesięcy wisiało nad moim łóżkiem. Zamieniłam go dopiero na Milesa. Mam nadzieję, że nie miałby nic przeciwko. Co się zmieniło od tego czasu? Ja się postarzałam … o jakieś 18 lat 😉 On wygląda tak samo. No, może skrócił nieco włosy i może ma lekko oszronioną brodę, ale poza tym … naprawdę. I robi wrażenie. Ciągle.

Ale to miała być recenzja muzyczna przecież.

Stanęło na scenie dwóch genialnych muzyków. Obydwu eksperymentujących z dźwiękiem. Nie wystarcza im tradycyjne brzmienie instrumentów – wibrafonu i gitary basowej – dlatego bawią się elektroniką. I jak nie lubię elektroniki, tak w ich przypadku, każde użycie innej barwy instrumentów, wydaje się uzasadnione. Szaleją ze sobą (nie ZA sobą, tylko ZE sobą – mam nadzieję 🙂 – widać, że lubią swoje towarzystwo i muzycznie i poza muzycznie. Są naturalni, swobodni, dynamiczni i romantyczni – zależy od chwili.

Tak, są mistrzami swoich instrumentów. Benek jest przecież profesorem wibrafonu i to nie tylko w przenośni. Kiedy zaczyna grać szybciej, nikt już nie potrafi śledzić ruchu pałek, które biegają w tempie tak szalonym, że niemożliwością wydaje się ich trafianie odpowiednie dźwięki. Krzysztof podobne cuda wyprawia ze swoim basem. Ale to tylko technika. Tylko, bo …

przede wszystkim są mistrzami klimatów. Krzysztof bardziej rytmicznie. Benek bardziej melodycznie. Ale razem – są mistrzami całej muzyki. Sobotni koncert to jeden z tych, kiedy muzycy nakręcają się atmosferą, towarzystwem, nowym miejscem. W Jazzowi Liberalnej dopiero zaczęły się koncerty. Na sali siedziało mnóstwo ich znajomych, atmosfera więc zupełnie familiarna. I w takiej atmosferze najlepiej słucha się jazzu. Klimaty były różne – od standardów Shortera do „Imagine” Lennona. A muzycy jakby chcieli powiedzieć: „a teraz zrobi Wam się smutno” – i było, „a teraz się ubawicie” – i się bawiliśmy. Nie chciało się stamtąd wychodzić.

Chciałam więcej. Wszyscy chcieliśmy więcej. Ale okrutni mieszkańcy Starego Miasta zmuszają – choćby najgenialniejsze klimaty – do wyciszenia o godzinie 22giej. Mieszkańcom machamy rączką, nic nam nie popsuło wrażeń w sobotę. Nawet oni.