Kultura
Skomentuj

Kwartet

Kwartet

Dustin Hoffman, jeden z najwybitniejszych aktorów w historii kina, zadebiutował właśnie w roli reżysera. W swoim pierwszym filmie zajmuje się domem spokojnej starości i jego mieszkańcami. Stawiam sobie pytanie, czy dla siedemdziesięciolatka Hoffmana Kwartet jest bardziej hołdem dla starości, strachem przed jej nadejściem, czy też dowodem na to, że nigdy nie jest za późno.

Historia filmu Kwartet opowiada o domu spokojnej starości dla wiekowych muzyków. Jego istnienie ze względu na cięcia kosztów jest zagrożone, uratować go może jedynie wsparcie sponsorów. Dla nich organizowany jest więc coroczny koncert, na którym pensjonariusze prezentują swoje – wciąż jeszcze imponujące – możliwości. Koncert ma uświetnić również kilkoro zamieszkujących tu śpiewaków, którzy niegdyś tworzyli znany na całym świecie kwartet. Niestety pomiędzy dwojgiem z nich nie układa się najlepiej od czasów ich rozwodu, dlatego sukces całego przedsięwzięcia stoi pod znakiem zapytania.

 

 

Tyle fabuły i naprawdę, choć nie zdradzam zakończenia filmu, wiele więcej się w nim nie dzieje. Kwartet jest bowiem filmem bardzo średnim. Pierwsze 15 minut jest jeszcze poprowadzone z urokiem i humorem. Postaci wydają się charakterystyczne, dialogi zabawne, okolica urocza, klimat pogodny. Liczymy na więcej. Więcej jednak nie następują, a całość wkrótce siada. „Komedia geriatryczna” jak niektórzy krytycy określili ten film przestaje być niestety komedią, a jest jakąś nudnawą i mało wciągającą opowieścią o niczym.

O ile nie dziwię się, że debiutujący reżyser nie potrafił zbudować dobrej historii, o tyle kompletnie nie rozumiem, jak tak wybitny aktor pozwolił na tak kiepskie aktorskie popisy. Niezwykle drewniany jest w roli statecznego Reginalda Tom Courtenay. Bohater, który coś przeżywa, a niczego po sobie nie pokazuje. Jak można było dopuścić, by na twarzy człowieka tak już potraktowanego zmarszczkami mimicznymi, mimiki nie pokazać wcale. Nie wiem, ale to najmniej wiarygodna przemiana, walka wewnętrzna i miłość, jaką ostatnio widziałam na ekranie. Żenujący jest też Billy Connoly w roli sprośnego staruszka, bawi może przez kilka pierwszych minut, potem staje się raczej niesmaczny.

Stosunkowo dobrze na tym tle wypadają panie, choć na takim tle to naprawdę żadna sztuka. Szalona Cissy – w tej roli Pauline Collins – prawdopodobnie cierpiąca na Alzheimera lub jakąś demencję starczą, przypomina klasyczne „wesołe staruszki”. Natomiast Maggie Smith w roli wielkiej gwiazdy Jean jest wystarczająco wyniosła i zarozumiała, choć i jej wydaje się jednak brakować charakteru.

Kwartet próbuje się bronić muzyką i to bez wątpliwości mocna jego strona. Zdziwiłam się, gdy w napisach końcowych pokazano, kto w tym filmie zagrał. Poza główną czwórką aktorów, film obsadzony był autentycznymi emerytowanymi muzykami. I to chyba był najmocniejszy jego punkt, szkoda, że czekałam na niego aż do napisów końcowych.

Po co Dustin Hoffman zrobił ten film? Nie wiem. Nie ma we mnie odpowiedzi i nie ma we mnie zrozumienia. Być może ustawiłam oczekiwania zbyt wysoko, spodziewałam się od razu reżyserii na miarę wybitnego aktorstwa. Możliwe. W końcu pierwsze reżyserie Clinta Eastwooda też do genialnych nie należały, ale … no właśnie, ale on zaczął ponad czterdzieści lat temu.

Kwartet, reż. Dustin Hoffman, 2012

W skali od 1 do 10, daję 5.