W chodzeniu po restauracjach najważniejszy jest balans. Przyjemnie jest okrywać nowe miejsca, zwłaszcza jeśli są ciekawą propozycją, ale równie miło jest wrócić gdzieś, gdzie po prostu lubi się jeść. Mam takich miejsc w Warszawie kilka, może kilkanaście. Znakomite evergreeny, które nigdy nie zawodzą. Wybrałam się niedawno do jednego z nich. La Rotisserie na Nowym Mieście.
Nie do końca jest dla mnie zrozumiałe, czemu to miejsce nie jest wiecznie pełne, dlaczego nie czeka się tu przynajmniej dwa tygodnie na rezerwację i jakim cudem, w wolne ciepłe dni, gdy Starówka i Nowe Miasto zapełnia się turystami i nie tylko, zupełnie spokojnie można tu znaleźć stolik. La Rotisserie jest piękne, eleganckie i pyszne. A kiedy latem otwiera swoje patio z lekko szumiącą, spływającą po kamieniach wodą, jestem przekonana, że nie ma drugiej tak pięknej restauracji w Warszawie. Jeśli jakakolwiek kuchnia dobrze współgra z takim właśnie wnętrzem, to tylko kuchnia Pawła Oszczyka. Idealna koegzystencja.
Tym razem zasiadam na sali, majówka nie rozpieszcza nas ani temperaturą ani nasłonecznieniem, zresztą patio jest dopiero przygotowywane na letni sezon. W sali jest elegancko, bardzo wygodnie i równie relaksująco jak w patio. Zamiast odgłosu wody miejsce wypełnia stonowany, delikatny i elegancko przyciszony smooth jazz. W wystroju dominują beże i brązy, światło jest tu nieagresywne, jeśli kwiaty to tylko białe. Uspokojone zmysły wzroku i słuchu pozwalają zmysłowi smaku odebrać im pierwszeństwo, przejąć zmysłową uwagę, zagrać rolę pierwszoplanową. W takiej pełni smakowego skupienia na mój stół wjeżdżają …
Ravioli z cielęciną i ośmiornicą, rukiew wodna (51zł). Pierwsze wrażenia są jednak wzrokowe – wiosna na talerzu. Jest kolorowo, z przewagą zieleni. Chrupkie pierożki mają niezwykle delikatne nadzienie z cielęciny i ośmiornicy. Towarzyszy im soliród obficie potraktowany jasnym, dobrze przyprawionym sosem. Gdzieniegdzie zawieruszy się kawałek macki ośmiornicy, choć zawieruszenie nie jest tu najlepiej dobranym słowem. Kompozycja, choć wygląda na chaos, jest raczej artystycznym nieładem, w którym poszczególne elementy użyte zostały z przemyśleniem, a czasem nawet premedytacją.
Sorbet cytrynowy z miętą na zmianę smaków i za moment pojawia się moje danie główne. Grillowany okoń morski z koprem włoskim, bakłażanem i pomidorami (102zł). Bakłażan reprezentowany jest tu wyłącznie poprzez drobne kleksy z musu bakłażanowego. Podduszony fenkuł nie stracił na chrupkości, a jednocześnie oddał sporą część swojego lekko anyżowego smaku do sosu. Okoń morski jest jędrny i ma smakowitą chrupką skórkę. W roli kontrapunktu występuje mus z pomidorów, o smaku pomidora tak skoncentrowanym, że nazwałabym ten mus abstraktem z pomidora. Jedząc to danie staczam ze sobą wewnętrzną walkę, z jednej strony chce je pochłonąć, z drugiej – chcę się nim długo cieszyć. Wyrażenie „mieć ciastko i zjeść ciastko” zamieniam od dzisiaj na „mieć okonia i zjeść okonia” 🙂
La Rotisserie jest miejscem typu fondant-free. W karcie znajdziemy kilka deserów, ze dwa będą czekoladowe i żaden z nich nie jest fondantem. Nie robiłabym z tego zbyt wielkiego wydarzenia, gdyby nie nadreprezentacja fondanta jako deseru w restauracjach. Tu wybieram Mus czekoladowy z kasztanami (34zł). To jest wprawka na temat wzmacniania smaków. Czekoladowy jest mus, ciasto w podstawie i płaty ozdabiające całość. Kasztanowe są lody i wiórki dookoła. Listek mięty pobudzający miętowo-czekoladowe skojarzenia. Niczego więcej nie chcę od deserów.
Istotą rzeczy w La Rotisserie jest smak. Posłuchajcie Pawła Oszczyka w serwisie kulinarni.pl. Opowie Wam na przykład jak „curry pachnie jodem”. Po kilku chwilach zorientujecie się, że wyobraźnia kulinarna tego szefa kuchni to coś unikalnego. A potem po prostu wybierzcie się do La Rotisserie i dajcie się uwieść efektom tej wyobraźni. W wersji bardziej przystępnej cenowo (90zł) od poniedziałku do soboty występują również trzy-daniowe lunche w godzinach 12:00 – 16:00. Nieustająco polecam.
La Rotisserie, ul. Kościelna 12, Warszawa
Po więcej zdjęć z La Rotisserie zapraszam na fanpage Frobloga.