O mojej fascynacji kuchnią Michela Morana pisałam już wielokrotnie. Jestem absolutnie przekonana, że jego Bistro de Paris jest najlepszą restauracją w Warszawie. Tym bardziej ucieszyła mnie informacja, że pojawiło się nowe miejsce firmowane przez Michela – Michel’s Brasserie.
Brasserie to miejsce zupełnie inne niż Bistro. Takie zresztą było założenie. Znajduje się w bardzo lunchowej dzielnicy, wśród hoteli i biur, na Grzybowskiej. Stąd pierwsze skojarzenie, że to miejsce głównie na lunch, a to nieprawda przecież. Wystrój bardzo ascetyczny, minimalistyczny, bo to kuchnia gra główną rolę. Brasserie zostało wymyślone jako miejsce z kuchnią fusion, miejsce z innej półki cenowej niż Bistro. Michel opowiada, że fusion nie do końca się jeszcze w Polsce przyjmuje, goście pytali o inne dania, więc sprostał ich potrzebom i teraz menu zawiera zarówno pozycje fusion jak i zupełnie inne.
Podziwiam, naprawdę podziwiam człowieka, który gotuje przecież od lat i oferował swoje dania gościom nie tylko w Polsce, ale otwierając nową restaurację ma tyle pokory i skromności w sobie, żeby słuchać głosów swoich klientów. Taki jest Michel. Jeśli wybierzecie się do jego restauracji, z pewnością go zauważycie, może nawet podejdzie i z wysłucha Waszych uwag. Mam wrażenie, że to właśnie świadczy o jego wielkości i dlatego będzie nam z powodzeniem jeszcze długo gotował w Warszawie.
Zaczęliśmy od naszego ulubionego standardu – przegrzebków. Tym razem Smażone małże Św. Jakuba na sałacie z tatarem pomidorowym i masłem czosnkowym. Jak zwykle strzał w dziesiątkę. Nie wiem, która to już wariacja na temat przegrzebków zjedzona u Michela, ale wszystkie były znakomite.
Na główne danie wybrałam Makrelę z mango i słodko kwaśnym chili. Świetna kombinacja. Często jadam mango, mam dużą słabość do tego owocu, ale w zestawieniu z makrelą zdarzyło mi się po raz pierwszy. Chyba nie ostatni. Pycha.
No i deser. Zwykle wybieram coś czekoladowego, tym razem skusiła mnie kombinacja pomarańczy i czekolady. Eklerki z pomarańczowym mascarpone i polewą czekoladową. O bajeczności tego smaku mogłabym napisać książkę. Oczywiście zwiększyłabym ilość czekolady, gdybym tylko mogła, ale to moje osobiste czekoladowe skrzywienie. Deserowi nie brakuje niczego.
Podobnie jak całej restauracji. Należy dodać, że część obsługi z Bistro (nasza ulubiona część:) pracuje z Michelem w Brasserie. I – podobnie jak w poprzednim miejscu – ma wszystko pod kontrolą. Należy dodać, że Michel korzysta z tych samych dostawców i wybiera produkty tylko najwyższej jakości. I jeszcze jedno, bardzo ważne, choć wydawało się od początku dużym ryzykiem. Michel obniżył ceny, ale nie obniżył lotów. I tego mu absolutnie gratuluję, a Wam wszystkim serdecznie polecam.
Michel’s Brasserie, Warszawa, ul Grzybowiska 5A