Dzisiaj zrobimy inaczej. Nie powiem Wam, gdzie byłam, opowiem tylko jak było. Było strasznie. Bez ogródek mogłabym napisać, że jeszcze nigdy nigdzie aż tak źle nie było. Jest jednak pewien problem, miejsce ma oficjalne otwarcie dopiero za tydzień. Zatem pewne rzeczy mają jeszcze prawo nie działać. Chcąc być fair wobec czytelników, opisuję jak było. Właściciele dostają ode mnie szansę. Oferta jest taka: wrócę po otwarciu, jeśli będzie dobrze, ten tekst pozostanie bezimienny, jeśli jednak ciągle będzie źle, ujawnię nazwę.
Ze zrozumiałych powodów, dziś nie będzie zdjęć wnętrza i komentarzy o wystroju. Zacznijmy od tego, że miejsce ma się koncentrować w dużej części na pieczywie, ale na dzisiaj z pieczywa, mamy tylko białą bagietkę, co do której nawet nie gwarantowałabym, że jest pieczona na miejscu.
Karta win jest, ale nie wiadomo, które wina są dostępne na kieliszki, a które wyłącznie na butelki. Wino to drugi element, na który stawia restauracja. Tym bardziej więc jest to niezrozumiałe. Po dłuższych dysputach, okazuje się, że z win białych na kieliszki można wypić dwa różne Chardonnay (którego ja nie piję w ogóle), domowe półwytrawne, którego nazwa nie została mi zdradzona i Rieslinga.
Przeglądam kartę – cztery przystawki, cztery sałaty, dwie zupy, trzy dania główne i trzy pasty. Bardzo nudno. W przystawkach bruschetta, panierowany camembert, carpaccio i tatar. Sałaty – z kurczakiem, krewetkami, wędzonym łososiem i caprese. Dania główne to krewetki, kurczak i polędwiczki wieprzowe. Standard nad standardami.
Wybieram carpaccio na start i krewetki w sosie ostrygowym. Po chwili okazuje się, że carpaccio jednak nie ma. Zamieniam zamówienie na Tatara wołowego (25zł), karta dodaje, że tatar jest z mnóstwem dodatków. Przychodzi z żółtkiem, kaparami, cebulką i oliwą. Na żółtku pozostało jeszcze sporo białka, kucharz nie oddzielił zbyt dokładnie. „Mnóstwo dodatków” to raczej niej jest. Po zmieszaniu tatara z kaparami i cebulą, już cały pływa w żółtku i resztkach białka, którego nie oddzielono, gdybym dodała do niego oliwę, zrobiłaby się chyba zupa.
Zamówiona woda niegazowana nie nadeszła nigdy, za to nadeszła pani kelnerka z informacją, że krewetek jednak też nie ma, bo zostały tylko trzy. Wybieram Sałatę z wędzonym łososiem (22zł). Na górce z sałaty ułożone są pomidory, oliwki, kapary, jajko i łosoś. Nie ma kropli dressingu, po prostu „pierdyknięte” (przepraszam za to słowo, ale najlepiej opisuje sposób podania) na talerz i podane.
W zamian za brak krewetek, dostaję deser gratis, ale ponieważ nie jestem kompletnie w nastroju do deseru, a i nie jem ostatnio słodyczy, odmawiam. Była to jedyna miła rzecz, która mnie tu spotkała. Na koniec jeszcze okazuje się, że nie ma płatności kartą, o czym nikt mnie oczywiście nie poinformował na początku. Zmuszona więc jestem do przechadzki do bankomatu.
Płacę przy barze, gdzie podchodzi do mnie właścicielka i pyta, dla kogo robiłam zdjęcia. Nie mówię dla kogo, ale przekazuję jej uwagi. Wszystkie powyższe. W trakcie tej rozmowy okazuje się jeszcze, że nikt nie wie, czy to carpaccio w końcu jest, czy nie – kuchnia twierdzi inaczej, właścicielka inaczej. Przyznaję, że dawno nie było tak źle. Nigdzie. Sądzicie, że miejsce jest w stanie wyeliminować takie błędy do momentu otwarcia? Mam małą w to wiarę, no ale słowo się rzekło. Wrócę.