Kto nie zna Nabo Cafe? Nabo znają chyba wszyscy. Pojawiło się latem 2012 roku i od razu zjednało sobie przychylność gości. Mała bezpretensjonalna sąsiedzka knajpka z ujmującymi właścicielami. Na dodatek w pięknym otoczeniu uroczego placyku Starszych Panów na Sadybie. Nic dziwnego, że Nabo po kilku zaledwie miesiącach od otwarcia zostało knajpą roku Gazety Wyborczej, nokautując zresztą restauracje znane i uznane, których właściciele podobno doradzali Nabo przy otwarciu. Uczeń przerósł mistrza.
Nabo Cafe odwiedziłam pierwszy raz w dniu otwarcia, a potem jeszcze wielokrotnie. Jednak od jakiegoś czasu już mi tam nie było po drodze. Zabiegana, zwracająca uwagę bardziej na nowości niż na dobrze znane na stale wpisane w gastro-krajobraz Warszawy miejsca (mea culpa), nie znajdywałam czasu, by zajrzeć do nich i sprawdzić jak jest. Okazję podsunął mi skrei, Nabo jest bowiem na liście miejsc oficjalnie objętych akcją skreia w Warszawie. Przypomniałam sobie, jak tu jest przyjemnie. Wróciłam, by poddać Nabo mojemu systemowi oceny – jak wiadomo, oceniam miejsca w mojej 20 punktowej skali przynajmniej po dwóch wizytach. Jak zatem jest w Nabo dziś, po pięciu latach od otwarcia?
Nabo Cafe: ogólne wrażenie
Nabo to miejsce sąsiedzkie. Zatem klimat jest tu taki, jak w knajpce za rogiem, gdzie schodzą się tubylcy. Wieczorami spotkamy tu mieszkańców okolicznych domów i willi. Niektórzy wpadną tylko poczytać książkę, niektórzy zajrzą z dzieciakiem na kolację, jeszcze inni spotkają się z kumplem po pracy, są też tacy, którzy przyjdą tu samotnie, po prostu coś zjeść. Nie dziwi obecność nikogo, a wielokrotnie są to bardzo znane twarze. Nikt nikomu nie będzie się tu natarczywie przyglądał, wszyscy sobie dadzą spokój. Po co mieliby psuć miejsce tak idealne?
W weekendy sytuacja nieco się zmienia. Do Nabo bowiem dojeżdżają rodziny z dziećmi i to nawet z odległych zakątków miasta. Restauracja ma osobną salę zabaw dla dzieci i jest jednym z bardziej przyjaznych dzieciom miejsc, jakie znam.
Ogólnie Nabo to jedno z najbardziej spójnych miejsc w Warszawie. Swoją “duńskość” komunikuje delikatnie, raczej przez jedzenie i osobę właściciela. Znacznie bardziej skupia się na dzieciach i na sąsiedzkości – po duńsku zresztą Nabo oznacza sąsiada.

Nabo Cafe: Oryginalny Matjas z musem buraczano cieciorkowym z czarnuszką i octową cebulką, jabłkiem, serwowanym z grzankami z ciemnego pieczywa

Nabo Cafe: Smørrebrød z galaretką wołową z marchewką, sałatką Waldorfa, prażoną kaszą gryczaną i chipsami z pasternaka
Nabo Cafe: Jedzenie
Od początku też wiadomo, czego się tu spodziewać na talerzach. Nikt Was nie zaskoczy żadną przekombinowaną kompozycją. Będzie prosto, ale nie banalnie. Przede wszystkim jednak będzie smacznie. Akcentów duńskich jest bardzo dużo. Mamy flagowe smørrebrød w różnych odsłonach. Są to płaskie duńskie kanapki, zresztą… kto tego dzisiaj nie wie? Właśnie zdałam sobie sprawę z edukacji, jaką restauracja wykonała w ciągu tych lat. Czy ja muszę tłumaczyć, czym są smørrebrød? Chyba już nie. Zjadłam dwie pyszne, przeładowane treścią kanapki, spod których ledwo widoczny był kawałek chleba. Smørrebrød z tatarem wołowym (34zł) (piklami i chipsami ziemniaczanymi), to dobrze przyprawiony tatar, soczysty, z dużą ilością dodatków. I druga kanapka z galaretką wołową z marchewką, sałatką Waldorfa, prażoną kaszą gryczaną i chipsami z pasternaku (24zł). Chylę czoło za zestawienie, ciekawe i smaczne.
Z przystawek skosztowałam jeszcze Oryginalnego Matjasa z musem buraczano-cieciorkowym z czarnuszką i octową cebulką, jabłkiem, serwowanym z grzankami z ciemnego pieczywa (25zł). Tu szału nie było. Danie dość przyzwoite, ale śledzia wydawało się trochę zbyt mało w stosunku do dodatków. Był mocny w smaku, ale mała ilość zdominowana została przez jabłko, buraka i cebulkę. Ładnie natomiast się ten śledź prezentował, a to nie jest zbyt popularne.
Przy tutejszym Skreiu bardzo się zdziwiłam. Polędwica ze skreia z puree z pasternaku z pastą miso, sałatką z kopru włoskiego z pesto i pieczonymi rzodkiewkami (48zł). To danie zdecydowanie z kategorii fusion. Bardzo zaskakiwało ilością składników, a jeszcze bardziej tym, że wszystkie do siebie pasowały. Była w tym jakaś myśl szefa kuchni, był jakiś sens aż tylu składników na talerzu. Były elementy odpowiadające za nuty słodkie, słone, był też dobry balans smaków. Na poziomie tekstur mieliśmy i chrupkość rzodkiewek i gładkość puree. Działo się dużo, ale wszystko to nie przyćmiewało samego skreia.
Polędwica z dorsza z pieczonym selerem i warzywami z sosem holenderskim i musem z czerwonej cebuli (46zł) z regularnego menu była niestety cieniem tej skreiowej wersji dorsza. Było przeciętnie na wielu poziomach. Być może jednak sąsiedzkość tego miejsca narzuca właśnie taki kierunek? Jeśli się tu je trzy razy w tygodniu, może chce się po prostu dorsza z warzywami i prostym „Holendrem”? Nie wykluczam tego.
Przeciętności umykał natomiast świetny Esencjonalny gulasz rybny z kawałkami dorsza, łososia i krewetek w sosie pomidorowym z odrobiną czosnku, chili i szczypiorku (43zł). Był – zgodnie z obietnicą – maksymalnie esencjonalny, a na dodatek gęsty, kawałków ryb i owoców morza nie żałowano. Całość, choć pyszna, prawie nie do przejedzenia.
W deserach pojawiają się tu różne pozycje. Udało mi się trafić na bezglutenowe ciasto mango z bezą, a że mango uwielbiam i bezą nie gardzę, zniknęło w mgnieniu oka po raz kolejny dowodząc, że na desery człowiek ma jednak drugi żołądek.

Nabo Cafe: Polędwica ze skreia z puree z pasternaku z pastą miso, sałatką z kopru włoskiego z pesto i pieczonymi rzodkiewkami

Nabo Cafe: Polędwica z dorsza z pieczonym selerem i warzywami z sosem holenderskim i musem z czerwonej cebuli

Nabo Cafe: Esencjonalny gulasz rybny z kawałkami dorsza, łososia i krewetek w sosie pomidorowym z odrobiną czosnku, chili i szczypiorku
Nabo Cafe: Obsługa
Przykład idzie z góry. Właściciele Nabo są niesamowitymi osobami. Polsko-duńska para z trójką dzieci pokazuje jak bardzo można być normalnym i skromnym, jak sukces może nie uderzać do głowy. Mają ogromny szacunek do swoich gości, a goście lubią ich jak sąsiadów, czy nawet trochę jak część rodziny. Taki przykład właściciele dają też swojej obsłudze. I dlatego pracujący tu ludzie nie są może mistrzami ukłonów, polerowania sztućców i szklanek, czy symultanicznej obsługi, nie są znawcami win, ale są przemili, zawsze na miejscu, choćby była to niedziela i „dziecinny Armagedon”. Rzetelnie też potrafią opowiedzieć wszystko o każdym daniu. Obsługa jest zatem dobra, swobodna i przystępna – świetnie pasująca do klimatu miejsca.
Nabo Cafe: Relacja jakości do ceny
Nabo to średnia półka cenowa. Choć niektóre fragmenty menu – jak np. smørrebrød mogą się wydać drogie. 34 zł za kanapkę brzmi dziwnie. Jeśli jednak dodamy, że na tej kanapce jest tyle tatara, ile zwykle w porcji tatara bez kanapki, to ta cena nie brzmi już tak dziwnie. Dania główne zjemy tu w cenach 24-49zł, co – jak na Warszawę i tę bardzo w sumie elegancką okolicę – jest naprawdę bardzo dobrym przedziałem cenowym.
—
Nabo Cafe to klasyk. Sąsiedzka knajpka, która za chwilę przejdzie do evergreenów tego miasta, zrośnie się z pejzażem Sadyby. Nikt sobie nie wyobraża tutejszej rzeczywistości bez Nabo. Miło widzieć, że miejsca, które nie znajdują się już w świetle fleszy kulinarnych dziennikarzy i blogerów, choćby dlatego, że istnieją kilka lat, cieszą się nieustającą popularnością wśród swoich stałych gości. W tygodniu wieczorem jeszcze jakoś się tu wepchnęłam, ale w niedzielę bez rezerwacji nie podchodźcie do tematu.
Nabo Cafe, Zakręt 8, Warszawa, tel. 22 842 02 56
Tekst powstał przy częściowej współpracy z marką Norge i Norweską Radą ds. Ryb i Owoców Morza.
Zapraszam na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj:
Ocena: 15/20
Czy wrócę? TAK
-
Ogólne wrażenie
4 -
Jedzenie
3.5 -
Obsługa
3.5 -
Relacja ceny do jakości
4
Na plus
- Niezwykle spójne miejsce
- Proste, bezpretensjonalne jedzenie
- Dobre ceny
- Na każdą okazję
Na minus
- Głośno w weekendy - miejsce dla dzieci