W moim ulubionym gatunku, czyli komedii romantycznej, nie dzieje się ostatnio zbyt wiele. Już nawet komentatorzy zauważyli, że mocno narzekam ostatnio na ten gatunek. Jestem jednak od niego w dużej mierze uzależniona, więc jeśli wchodzi na ekran jakaś komedia romantyczna, możecie założyć, że ją obejrzę … i choć jestem przygotowana na rozczarowania, zwykle rozczaruję się po raz kolejny 😉
Tym razem mistrzyni gatunku czyli Sandra Bullock. Po Julii Roberts to właśnie ona najbardziej kojarzy się z komediami romantycznymi. Jest w nich zresztą najlepsza, o wiele lepiej się w nich sprawdza niż w każdym innym repertuarze. Ucieszyłam się zwiastunami nowej komedii „The Proposal” – pozwolicie, że będę się trzymała oryginalnego tytułu, nasi tłumacze znowu „wiedzieli lepiej”. Ucieszyłam się, że po wielu nieudanych próbach, będę się znowu dobrze bawiła w kinie.
Bardzo ważna i dość wredna pani dyrektor jednego z nowojorskich wydawnictw zapomina dopełnić formalności wizowych (jest Kanadyjką) i w efekcie ma już tylko jeden sposób na pozostanie w USA – ślub. Problem w tym, że nie ma w jej życiu nikogo, wybór pada zatem na jej asystenta.
Miło było zobaczyć Sandrę Bullock w kilku scenach – jak choćby rytualne tańce z babcią narzeczonego, czy sama scena oznajmiania szefom wydawnictwa decyzji o zamążpójściu „You can’t find love like ours”. Na tym praktycznie oparty jest ten film. Bo cała reszta to oczywiście romantyczna bajka, w którą chcą wierzyć wszystkie dziewczyny oglądające komedie. Kino przyjemne, choć ze śmiechu nie umierałam, a szkoda.
W skali od 1 do 10 daję 5