W niedzielny spokojny przed-oscarowy wieczór, postanowiliśmy odwiedzić miejsce polecane przez przewodniki, ponoć w niedziele właśnie oblegane – Restauracja Castello na Wilanowie. Wygląda ładnie, znajduje się w uroczej kamienicy, po zmroku oświetlonej małymi światełkami. W środku kilka salek, weranda i kominek, wszystko w drewnie, wiklinie i ciepłych kolorach. Wygląd bardzo zachęcający, klimat stworzony na dzień dobry. Całość dopełniają obrazki dzieci narysowane kredkami wiszące na ścianie – widać, że z dzieckiem też można tu przyjść i nikogo to nie zdziwi i nikomu przeszkadzać nie będzie.
Zaczynamy standardowo prosząc kelnera o polecenie. Zaczyna standardowo i on mówiąc, że poleca wszystko. Ileż to razy taka wpadka kelnerska nam się już zdarzyła w bardzo eleganckich restauracjach. Po chwili jednak kelner się reflektuje i po kolei poleca nam dania z poszczególnych kategorii, a karta – jak na włoską kuchnię przystało – ma kategorii sporo i pozycji dość dużo w każdej z kategorii.
Wybieramy zgodnie z poleceniem Carpaccio z surowego miecznika z oliwą czosnkową i natką pietruszki. Bardzo dobre, choć nie powala mnie tak bardzo jak niegdysiejsze carpaccio z sarny i truflą w Rubikonie. Oczywiście miecznik to nie sarna 😉 Ale jeśli się poleca … spodziewałabym się troszkę więcej.
Ponieważ nie chcę nadwerężać żołądka, biorę jeszcze tylko ravioli z borowikami. Domowy robiony makaron i bardzo dobre borowiki, do tego świeżo zmielony pieprz – więcej po tym standardzie spodziewać się nie można. To danie spokojne, standardowe i solidnie dobre.
Kelner polecał jeszcze polędwicę Limousin w różnych kombinacjach, ale nie miałam siły, nie był to dzień na mięso. Nie odmówiłam sobie jednak deseru. Ilekroć widzę w karcie deser czekoladowy, suflet, krem czy cokolwiek, co może być pyszną czekoladą, wszystko inne w karcie deserów traci blask i nie mam już możliwości zamówienia niczego poza czekoladową wariacją. Tu biorę deser czekoladowy z gorącymi wiśniami … i to jest prawdziwa porażka. Jeszcze mi po głowie chodzą suflety z Absyntu, czy Boathousu, jeszcze pamiętam krem z brandy z Santorini, a tutaj mi podają budyń czekoladowy z sosem również czekoladowym, ale ze zwykłej plastikowej tubki i do tego kilka wiśni, które gorące może były kiedyś, ale już nie są.
Kelner miał jeszcze kilka wpadek – a to zapomniał o jakiejś wodzie czy kawie, a to był trochę bardziej „do przodu” niż powinien, a to wreszcie zbyt ochoczo przypominał o czekających taksówkach (w kontekście „proszę już iść”).
Gdyby to było tanie miejsce, powiedziałabym – średnia półka za średnią cenę. Tanio nie jest. Mówię więc, darujcie sobie. W Warszawie nie ma już miejsca na takie średniactwo, za dużo mamy tutaj restauracji wybitnych, by takie średniactwo akceptować. Chyba tylko w sytuacji, jeśli jesteście gdzieś obok. Nie zachwyca.
Restauracja Castello, ul. Wiertnicza 96, Warszawa Wilanów