– dzień dobry, chciałabym zarezerwować na jutro stolik
– dzień dobry, oczywiście, ale czy mogłaby Pani zadzwonić za 5 minut?
– hm… mogłabym, ale wolałabym, żeby to Pan do mnie oddzwonił
– yyy … no chętnie, ale widzi Pani, jest taki problem, że właśnie nie mam teraz długopisu i czy w związku z tym mogłaby Pani zadzwonić za te 5 minut?
/po 5 minutach/
– witam ponownie, czy to z Panem rozmawiałam 5 minut temu?
– witam, nie
– dzwoniłam już raz, chciałam zarezerwować stolik na jutro, ale jakiś pan mi odpowiedział, że nie ma długopisu i żebym zadzwoniła za 5 minut
– … żartujesz … tu mówi właściciel, bardzo przepraszam …
Przeprosiny przyjęłam, a po chwili dalszej rozmowy z uroczym właścicielem – Kaiem Schoenhalsem nabrałam większej jeszcze ochoty na kolację w Restauracji KOM.
Wieczór rozpoczęliśmy od przepysznego Gniewu Oceanu, zupy rybnej z szafranem, białym winem, koprem włoskim, grzankami, serem i alioli. Zupa rybna nie ma u mnie nigdy łatwego zadania. Mam w pamięci mocno wbity smak zupy rybnej mojej babci, robionej tylko raz do roku na Wigilię, z dużą ilością pasternaku. Smak, który niestety odszedł wraz z babcią, tajemnicy dodatków nikt z rodziny nie posiadł, teraz robimy tylko mniej lub bardziej udane kopie. Tym bardziej oczekiwałam zaskoczenia i tym lepiej się ono udało. Gniew Oceanu jest przepyszną zupą, znacznie za dużą na moje możliwości, jeśli o startery chodzi. Świetnie nie tylko smakuje, ale i wygląda – podawany jest z małymi miseczkami dodatków, które można sobie dorzucać do woli.
To danie już było świetne, ale po chwili miała nadejść znakomitość HOBIT, czyli marynowana pierś kaczki z sosem estragonowym podana z lasagne z kurkami, pomidorkami koktajlowymi faszerowanymi parmezanem. Boska. Kaczka świetna, różowiutka, a lasagne z kurkami to po prostu absolutny hit. Przyznam, że pochłonęłam całość z łakomstwa, bo głodu nie czułam już w połowie zupy. Po drugim daniu, a przed deserem podeszła do nas pani menedżer …
– czy wszystko Państwu smakowało?
– o tak, było naprawdę znakomite
– mam nadzieję, że chociaż tak mogliśmy zrekompensować Pani wczorajszą historię z długopisami
– mój Boże, to ona jest już tak sławna?
– o tak, zwłaszcza, że wczoraj przez cały dzień nasz właściciel chodził i sprawdzał, czy wszyscy mamy przy sobie długopisy, teraz nosimy po trzy …
Z uśmiechem na twarzy i poczuciem przyczynienia się do poprawy customer care, zamówiliśmy desery. Przy mojej fascynacji czekoladą, nie mogłam wziąć niczego innego jak tylko Shaft czyli czekoladowy soufflet z chili, kompotem z wiśni oraz białą pianką espresso. I to już było niebo. Znakomity, rozlewający się w środku czekoladowy suflet podany na talerzu razem z kieliszkiem do martini, w którym pływał sobie spokojnie bardziej mus niż kompot z wiśni, a na nim unosiła się przepyszna pianka o smaku kawowym. Sądzę, że ten deser może spokojnie konkurować z największymi cudami deserowymi wszystkich znanych mi mistrzów kuchni. Było bosko.
Muszę powiedzieć, że KOM zdał egzamin na ocenę maksymalną. Każdemu zdarzają się wpadki, nie każdy potrafi z nich wyjść z twarzą. KOM potrafi. Na dodatek jeszcze prezentuje znakomitą kuchnię mistrza Daniela Isberga. Na ścianach wiszą gustowne fotografie właścicielki Kasi Figury, a nad całością organizacyjnie czuwa Kai Schoenhals. I to jest kombinacja doskonała. Polecam!
Restauracja KOM, ul. Zielna 37, Warszawa