Włoskie San Lorenzo to pewnie jedno z bardziej ekskluzywnych miejsc spośród warszawskich restauracji. Wszystko jest zresztą idealnie przygotowane pod ekskluzywnego gościa. Na ścianach – dla dodania efektu – wiszą zdjęcia najbardziej ekskluzywnych gości restauracji czyli gwiazd, polityków i celebrytów (tych ostatnich, trzeba przyznać, najmniej). Już od wejścia wiadomo więc gdzie się przebywa.
Karta potwierdza pierwsze przypuszczenia. Zarówno cenami jak i ofertą. Owoce morza, a przede wszystkim homary trudno praktycznie pominąć. Danie potrafi więc kosztować 170 zł, no ale homar to w końcu homar.
Kto nie jest spragniony takiego ucztowania, może też znaleźć kilka ciekawostek dla siebie. Można mieć pewność, że będą dobrze skomponowane i na wysokim poziomie. Ja zaczęłam od Tatara z labraksa z płatkami surowego tuńczyka. Nie rzucił mnie na kolana, ale doceniłam pomysł i wariację na temat Tatara, które zawsze przyjmuję z dużą radością i zazwyczaj wybieram.
Drugie danie – a właściwie w terminologii włoskiej restauracji – pierwsze danie (tylko kto miałby siłę po takim pierwszym zjeść jeszcze drugie?) było już z kategorii tych, które wiele miesięcy później wspomina się na zasadzie „a pamiętasz to ravioli w San Lorenzo”? No właśnie Czarne ravioli z nadzieniem ze świeżego łososia w delikatnym kremie z wędzonego łososia z czerwonym kawiorem. Absolutnie przepiękne i absolutnie przepyszne. Dwie czarne ryby wycięte z włoskiej domowej pasty, faszerowane przepysznym łososiem pływały sobie spokojnie w wybornym sosie, a towarzyszyły im gdzieniegdzie rzucone w lekkim nieładzie piękne (również wizualnie) czerwone kulki kawioru. Jeśli tym zdaniem nie udało mi się odbić w Waszej wyobraźni tego widoku, wybaczcie, ale idźcie i przekonajcie się sami.
Deser wybrałam standardowy jak dla mnie – Ciepły torcik czekoladowy z kremem waniliowym i sorbetem malinowym. Choć w oryginale występował z lodami malinowymi, bez problemu udało mi się namówić kelnerkę na zamianę. Pyszny torcik, płynny w środku, lekko przypominający rozpływający się w środku suflet czekoladowy.
Całość robi bardzo dobre wrażenie. Niestety moje wrażenia psuły, co chwilę łowione w wielkim akwarium, homary. Nie żebym miała coś przeciw homarom. Wręcz przeciwnie. Świadomość tego, że za chwilę znajdą się na czyimś talerzu, wydawała mi się przerażająca. I choć wiem, że ludzie jedzą zwierzęta i wiem, że w eleganckich restauracjach takie akwaria są na porządku dziennym, jednak z jakichś powodów wydaje mi się to po prostu niehumanitarne.
San Lorenzo, Al. Jana Pawła II 36, Warszawa