Od czasu do czasu warto, naprawdę warto, zrobić coś zupełnie innego – np. pójść do opery. Zdarza mi się czasami i zwykle jestem pod wrażeniem inscenizacji, dużej pięknej sceny, czasem scenografii, czasem reżyserii. Zdarzyło mi się być na Carmen z Małgorzatą Walewską czas jakiś temu. I wtedy chyba doszłam do wniosku, że już mnie żaden głos nie zachwyci. Jeśli nie zachwyciła mnie Walewska, to kto?
Czas jakiś temu odebrałam przecież klasyczne wykształcenie wokalne i zawsze mi się wydawało, że odróżnię głos wybitny od tego … mniej wybitnego. No więc, po Walewskiej straciłam wszelką nadzieję. Doszłam do wniosku, że wszystkie piękne głosy, które słyszałam, były nagrane. Na żywo to się nie zdarza. Nie mówię oczywiście o głosach pokroju Placido Domingo, którego faktycznie nigdy nie słyszałam na żywo, chodzi mi o nasze polskie możliwości.
Kolejne opery przyjmowałam więc z radością i wdzięcznością – zawsze to jednak sztuka z kategorii wyższych. I zupełnie znienacka ostatnio wybrałam się z moim kolegą – stałem bywalcem Opery Narodowej – na Rigoletto Verdiego. Środek tygodnia, poszliśmy z marszu, po pracy. Bez większego przygotowania i przeżywania tego faktu.
Myślę, że dlatego właśnie nie byłam przygotowana na poziom wrażeń, których mi Rigoletto dostarczył. Po pierwsze to jednak jest Verdi – więc piękna, niejednokrotnie przejmująca muzyka. Ciarki chodziły przy niektórych „forte” orkiestry, czasem większe przy niektórych „piano”. Bardzo dobrzy byli obydwaj wokaliści – zarówno Fernando Portari w roli Księcia jak i Christopher Robertson w roli tytułowej.
Ale przede wszystkim i ponad wszystko inne wybijała się Aleksandra Kurzak jako Gilda – córka Rigoletta. Po prostu wybitny sopran. Nie taki z kategorii głośnych, donośnych, które niestety momentami dla mnie brzmią histerycznie. Ale delikatny, łagodny, niezwykle wdzięczny i kobiecy, radzący sobie z wyśpiewywaniem najtrudniejszych ozdobników i koloratur, po prostu idealny. Każdy duet Kurzak – czy to z Portarim czy z Robertsonem – wychodził znakomicie. Osiągała liryczność, jakiej nie pamiętam u nikogo, naprawdę.
Przeżyłam tę operę, jak chyba jeszcze żadną do tej pory. Przeżyłam ją, bo po raz pierwszy nie musiałam się zastanawiać czy wokalistka trafi w dźwięk, czy nie zaczepi o gardło, czy nie wyszczeka tekstu lub nie popełni wielu innych błędów. Z wielkim spokojem oddałam się wsłuchiwaniu w muzykę, z dużą pewnością, że nic mi tych wrażeń nie popsuje. I gdyby to nie było takie niezwykle rzadkie, powiedziałabym, że tak właśnie powinno być zawsze. Być może jest w Metropolitan Opera, gdzie Kurzak występuję na co dzień. Na szczęście bywa również w naszej Operze Narodowej. Polecam gorąco!
Rigoletto, Teatr Wielki, Warszawa