Są takie wina, po które sięgam, kiedy mam zły humor. Są niejako gwarancją jego poprawy. Zazwyczaj są to wina białe. Nie wiedzieć czemu, a może zresztą wiedzieć, ponoć czerwone powodują stany depresyjne. Do moich ulubionych poprawiaczy nastroju należy argentyńskie Viognier Santa Rosa 2006. Wchodzę do mojego ulubionego sklepu, biorę je z półki i już właściwie w tym momencie mam lepszy humor. Jeszcze przez chwilę mi się pogarsza, kiedy płacę J, ale już potem rewelacja.
Jest coś niesamowitego w szczepie Viognier, który rzadko występuje, jest bardzo wymagający, był też zagrożony całkowitym wyginięciem. Jest bardzo głęboki w smaku jak na białe wino i bardzo mało kwasowy. Pyszny.
Ze wszystkich Viognier, które piłam do tej pory, Viognier Santa Rosa 2006 smakuje mi jednak najbardziej. Dystrybutorzy piszą o nim: „Barwa średnio intensywna, żółto-zielona ze srebrnymi przebłyskami. Aromat bardzo dobrze oddaje charakterystykę tego francuskiego szczepu. Dominują tropikalne owoce, przez które przebijają się zapachy kwiatowe. W tle dojrzałe owoce róży, brzoskwinie, zielone jabłko, gruszki i banany. W ustach świeże z dotykiem cytrusów. Idealne jako aperitif. Dobrze komponuje się również z rybami i białym mięsem.”
Szczep jest wprawdzie francuski, ale największe sukcesy zaczął odnosić dzięki winom Nowego Świata. Dla mnie – idealny. Wam polecam również.