SECADO to zupełnie nowa hiszpańska restauracja na rogu Marszałkowskiej i Wilczej. Miejsce otworzyło się tydzień temu. Choć prezentuje się jako restauracja hiszpańska, w menu znajdziemy także wszechobecne burgery i pasty. Szefem kuchni miał tu zostać Brazylijczyk, ale na dziś funkcję tę pełni dwóch Polaków równolegle. W sobotni wieczór sprawdzałam, jak SECADO radzi sobie w tydzień po otwarciu.
Mam ambiwalentne odczucia wobec tego miejsca. Mój główny zarzut to niekonsekwencja. Ponieważ sama się waham w ocenie, może więc opis ten potraktuję niestandardowo, zamiast klasycznego opisywania wystroju, karty i dań w kolejności podania, spiszę moje za i przeciw.
In plus
Wystrój jest bardzo ciekawy, ściany zaskakują surowością i celowym brakiem wykończenia, siedzimy tu na wygodnych ciemnych sofach (niestety powyższe zdjęcie nie odzwierciedla tego wystroju, za co z góry przepraszam). Miejsce jest przestronne, ma kilka sal, dwa bary i odrębną salę dla palących. Na sali znajdziemy też wiszące autentyczne szynki hiszpańskie. Bawi łazienka, wydaje mi się, że w moim prywatnym rankingu, ta łazienka na razie prowadzi w Warszawie.
Miejsce otworzyło się tydzień temu, ale ma już koncesję i możliwość płatności kartą, doceniam, że pomyślano o tym przed otwarciem, zachowanie takie nie jest bowiem regułą.
Kuchnia w swojej części hiszpańskiej wydaje się być przemyślana. Nie oszczędza się tu na produktach. Na przystawkę wybieram Deskę hiszpańską na dwie osoby (43zł), a na niej Jamon Serrano Iberico, rostbef wołowy, chorizo, sery Manchego i Cabrales. Nie tylko jest potężna i dwie osoby najadają się przesadnie, wszystkie produkty są autentyczne, dobrej jakości i smaczne. Podobnie jest z Labraksem z grilla (37zł) – daniem głównym. Ryba jest dobra w smaku, soczysta, dobre przyprawiona, ma chrupką skórkę.
In minus
Znacznie gorzej jest z dodatkami do dania głównego. Domowej roboty frytki są przygotowane z niedobrych ziemniaków, choć więc wydają się prawidłowo usmażone, finalny produkt smakowo jest niestety kiepski. Towarzysząca rybie sałatka z mieszanych liści sałat i pomidorków koktajlowych nie ma ani kropli dressingu i jest tak nudna, że można przy niej albo ziewać albo zasnąć.
Kompletna porażka następuje przy serwowaniu wina. Butelka z białym winem przychodzi ciepła. Zajmuje jej solidne pół godziny w coolerze z dużą ilością lodu i zimnej wody, by nabrać odpowiedniej temperatury. Kiedy ją kończymy, prosimy jeszcze o dwie lampki białego wina domowego, specjalnie zwracamy uwagę na jego temperaturę. Mimo gwarancji kelnera, że „osobiście tego dopilnuje”, dostajemy ponownie ciepłe wino i dopiero po interwencji, zostanie przeniesione do schłodzenia i podane nam po dłuższej chwili.
Największym grzechem SECADO jest jednak brak konsekwencji. To miejsce chce być po trosze wszystkim. Ma śniadania i pełną kartę – jest otwarte od rana do nocy. Jest restauracją i klubem z muzyką prezentowaną przez DJa. W karcie kuchnia hiszpańska, ale również elementy Ameryki – burgery i amerykańskie steki, czy Włoch – pasty. Wolałabym, by ten przekaz był czytelniejszy, na dziś wprowadza zamieszanie.
Podsumowując, SECADO zachowuje się na zasadzie „chciałabym, a boję się”. Kuchnia wydaje się bazować na dobrej jakości produktach głównych, jednocześnie popsuta jest oszczędnością na ziemniakach. Trochę wygląda to tak, jakby zapowiadany brazylijski szef kuchni ustawił to miejsce z jakimś pomysłem, a potem ktoś to „trochę” poprzerabiał. Asekuracyjnie dodał burgery – bo są wszędzie, asekuracyjnie dodał pasty, bo wszyscy lubimy pasty. Na dziś szefów kuchni jest ponoć dwóch równoległych. Kolejna asekuracja. Moim zdaniem, szkoda takiej kuchni psuć brakiem konsekwencji. Ale w sobotę wieczorem to miejsce było pełne, może więc ja się po prostu czepiam? A Wy co sądzicie?
SECADO, ul. Marszałkowska 66, Warszawa, tel. 608 707 799
Po więcej zdjęć z SECADO zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.