„Warsaw Foodie jest bodajże jedynym miejscem w sieci podejmującym temat restauracji, które nic o nas nie pisało. No i jeszcze Froblog.” – mówi do mnie z lekkim wyrzutem w głosie właściciel Shoku, kiedy przeprowadzam z nim rozmowę przygotowując swoje comiesięczne „Oko na koncepty” dla magazynu Food Service. W dobie rozprzestrzeniających się spiskowych teorii dziejów można byłoby uznać, że to zmowa i skandal. 🙂 W praktyce jednak wygląda to tak, że jesteśmy ostatnio z Martą strasznie zajęte i – choć okazuje się to nieprawdopodobne dla połowy miasta – najnormalniej nam umknęło. Ostatecznie Warsaw Foodie naprawiło swój niewybaczalny błąd kilka tygodni temu, a Froblog czyni to niniejszym.
Shoku powstało ponad pół roku temu na Woli. Rzadko się zapuszczam w te rejony, więc kiedy wjechałam na ulicę Karolkową, doznałam pierwszego shoku. Czasami zapominam, że Warszawa zmienia się tak dynamicznie, w każdym razie rada dla Was – dla samego efektu przyjrzenia się tej części miasta, warto się tu wybrać. Robi wrażenie.
Obrazem tych zmian jest z pewnością również samo Shoku. Nie wystarcza nam już tylko Japonia, która jest punktem startowym tutejszej kuchni. Dodajemy do Japonii wszystkie zakątki świata, nawet tak odległe jak Meksyk. Poza częścią menu typową dla sushi barów, znajdziemy tu inspirowane Azją przekąski, dania główne, wreszcie kilka deserów. Szefów kuchni jest dwóch – za kuchnię ciepłą odpowiada Bartłomiej Sobieraj, a za sushi Tomasz Jankowski. To ciekawa zmiana, jestem przekonana, że gdyby to miejsce powstało 2-3 lata temu, byłoby po prostu sushi barem. Dziś jednak oczekujemy już czegoś więcej. Po sali pełnej gości, zarówno w sobotnie popołudnie, jak i w niedzielny wieczór (do Shoku wybieram się dwukrotnie), wygląda na to, że nowoczesne fusion może być strzałem w dziesiątkę.
Nowoczesność to z pewnością ważniejsza charakterystyka tego miejsca. Wybija się także w wystroju. Shoku mieści się w nowoczesnym Karolkowa Business Park i w tę estetykę dobrze się wpisuje. W środku dnia wpadną tu na lunch pracownicy biur, wieczorem i w weekendy młodzi mieszkańcy nowej Woli, a czasem nawet zachęceni renomą przyjezdni z innych części miasta. Wnętrze jest industrialne, z wyeksponowanym sushi barem. Stoliki z jasnego drewna, spore lampy z jasnym zimnym światłem, srebrne – jak to ostatnio zwykle bywa – niezakryte rury pod sufitem, dużo światła z dwóch przeszklonych stron. Latem miejsce otwiera się na ogródek z równo przystrzyżoną trawką. Nowocześnie.
Najsmaczniejsze z karty tutejszych tapas wydaje mi się Beef tataki (25zł) czyli długo marynowana wołowina w mirin i sake. Teoretycznie jest to proste i szybkie danie, jedna wymaga uwagi zarówno na poziomie doboru wołowiny, jak i procesu marynowania. Tutaj jest bardzo dobrze. Przyjemne są Frytki z batata (12zł), może dlatego, że niezwykle proste i prostotę tę doceniam. Dobrze też sobie radzi Esencjonalna zupa z kaczki (24zł), jest bardzo wyrazista i intensywna w smaku. Nie wygrywa wprawdzie z zupą z kaczki z Naam Thai, głównie za sprawą zbyt mocnej słodkiej nuty smakowej, ale to z pewnością dobra i bardzo syta zupa, którą z przyjemnością zjadłabym np. na lunch. Do mocnych stron menu w Shoku doliczam jeszcze Wings Nagoya Style (15zł), choć tu pojawiają się pierwsze problemu. Skrzydełka z kurczaka są soczyste, sos bardzo atrakcyjny, ponownie słodkawy, ale opisywane jako „chrupiące” skrzydełka żadnego elementu chrupkości nie przejawiają.
Podobnie jest z pierożkami Gyoza z mięsem (15zł), które nie tylko są zbyt miękkie i zupełnie nie chrupkie, ale i ich ciasto mogłoby być zdecydowanie bardziej cienkie. Wieprzowe nadzienie jest owszem smaczne, ale na poziomie konsystencji to danie zawodzi. Rozczarowaniem okazuje się danie główne – pięknie wyglądający Skrei z puree z edame, puree z dyni i chipsami z pietruszki. Ryba pyszna, ale jej towarzystwo jest dość mdłe i brakuje mu decydującej nuty smakowej. Choć nie przepadam za ostrością, danie prosi się o chilli czy inny mocny akcent. Za dużo tu puree, za mało innych tekstur. Chipsy niestety nie chrupią, są raczej gumowe.
Podobnie rozczarowująca jest z Miska w Shoku (35zł) – główne danie składające się z krewetek w tempurze, 2 rodzajów sashimi, salsy pomidorowej i guacamole. Krewetki są smaczne, ale tempura przypomina ciasto naleśnikowe, o chrupkości zapomniano zupełnie. Szkoda, że sashimi tylko z tuńczyka i łososia. Strasznie to ograne. Domyślam się, że walka o dobrą cenę determinuje pewne decyzje, ale jeśli jeść sashimi z tuńczyka, to chciałabym jednak toro. Do mojej miski nie dodano też salsy pomidorowej, co pewnie odebrało jej nieco wyrazu, ale w ramach rekompensaty, dostałam deser gratis.
I zupełnie zaskakująco dla mnie ten deser okazał się niezwykle smaczny i wcale nie oczywisty. Pudding migdałowy z musem z mango (12zł) to takie połączenie panna cotty z tiramisu i indyjską nutą mango, ale to włosko-azjatyckie fusion świetnie się tutaj udało. Choć migdały powinny się poddać dominującej nucie mango, udało im się stawić jej czoła dzięki dodaniu amaretto. Mango z kolei ma tu świetną funkcję orzeźwiającą. Bardzo dobry balans smaków. Na dodatek, ten deser bardzo dobrze wygląda. Jestem za takimi deserami.
Warto podkreślić bardzo dobrą obsługę w Shoku. Obydwie obsługujące mnie kelnerki były całkowicie na miejscu, choć sala była pełna i roboty całkiem sporo. Przyjemnie się z paniami rozmawiało, znały dania i ich składniki na pamięć. Potrafiły też dobrze zareagować oferując gratis w zamian za brakującą salsę w daniu głównym. Bardzo doceniam.
Shoku to z pewnością dobrze sprofilowane miejsce. Świetnie realizuje potrzeby swoich gości. Ma fajny koncept, trzyma ceny w ryzach (również wina są w dobrej cenie), ma dobrą obsługę i zdecydowanie duży potencjał. Gdybym miała coś sugerować, szefa kuchni wysłałabym na warsztaty z chrupkości, zastanowiłabym się nad bardziej zróżnicowanymi rybami, eksponowałabym częściej inne niż słodkie nuty smakowe. Do pełnego Shoku jeszcze trochę mi brakuje, póki co wybieram dwie literki z tej nazwy: jest po prostu OK.
Shoku, ul. Karolkowa 30, Warszawa, tel. 575 772 500
Po więcej zdjęć zapraszam na fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: