Miasteczko Wilanów nie jest najszczęśliwszą lokalizacją dla restauracji. Z miejsc, które funkcjonowały tu dwa lata temu, większość się zamknęła. I to większość zdecydowana. Kilka miesięcy temu, na obrzeżu Miasteczka, na rogu Klimczaka i Przyczółkowej, powstało jednak centrum Royal Wilanów. Pisałam już o Naturel, mieszczącej się w tym budynku, a dziś o kolejnej otwartej tu restauracji. Właściwie o otwartej kuchni. Kuchnia Otwarta tak nazywa się to miejsce.
Kuchnia Otwarta to restauracja na 150 osób. Zastanawiam się, kiedy ostatnio widziałam tak duże miejsce. Jest więc odważnie, rzec by można nawet „grubo”. Poza otwartą kuchnią, mamy tu nowoczesny wystrój – krzesła i stoły w jasnym drewnie lub odcieniach szarości i czerni, odkryte rury pod sufitem, chłodne barwy. Cała jedna ściana jest przeszklona, na wejściu i z placyku przed wejściem widoczne jest spore świecące logo. Miejsce ma kącik dla dzieci i specjalne dziecięce menu. Rano zjemy tu śniadania, w ciągu dnia w tygodniu oferuje lunche w dobrej cenie (23 zł za trzy dania), w niedzielę w dzień proponuje swoim gościom „Sunday roast”, wieczorami natomiast funkcjonuje tu karta z kuchnią polską.
Kuchnię Otwartą odwiedzam dwukrotnie w niespełna dwa miesiące po otwarciu. W sobotni wieczór jest tu sporo gości, daleko do 150 osób, ale sala zdecydowanie nie jest pusta. W niedzielny poranek ok. 11tej jest ponownie całkiem sporo ludzi. Tu już zaczyna się odczuwać rodzinny charakter restauracji, zwłaszcza, że pogoda dopisuje, dopisują też rodziny z dziećmi. Niewykluczone, że po lub przed niedzielnym spacerem po parku Pałacu w Wilanowie.
Szefem kuchni jest tu Michał Molenda, przy czym – jak informuje mnie kelner – nie ma go w kuchni w sobotni wieczór. Pewnie jest jakieś wytłumaczenie tej nieobecności, jednak mam ogólnie wrażenie, że brak szefa kuchni był w zjedzonych przeze mnie daniach odczuwalny. Do rzeczy jednak.
Na początek zamawiamy dania z części Zupy i Startery. Filety smażonego śledzia na puree jabłkowo-chrzanowym z jarmużem (14zł) i Sztuka wołowej pręgi w rosole z warzywami (20zł). Pierwsze wrażenie robi już dysproporcja obydwu dań. Filety śledzia są mikroskopijne w porównaniu do porcji pręgi. Nie podano też do nich pieczywa, więc muszę o nie prosić obsługę. Śledź jest dobry, ma dość klasyczne smakowo jabłkowo – chrzanowe dodatki, ale już jarmuż dodaje mu nieco indywidualnego charakteru. Prezentację zapewne dałoby się dopracować. Zwłaszcza, że pojawiają się już w tym daniu – i towarzyszą nam non stop – pędy groszku.
Pręga w rosole to danie, o którym marzyliśmy od jakiegoś czasu. Takie danie – nie wiedzieć czemu – jest prawie nieobecne w kuchniach restauracyjnych. Kelner nalewa rosół przy stoliku. Rosół jest dobry w smaku, drobno pokrojone marchewki są odpowiednio chrupkie. I wszystko by tu grało, gdyby nie to, że ta pręga ciut zbyt twarda i ciut zbyt sucha. Taka odrobina, która robi różnicę. Ale chwalę za pomysł. Naprawdę, dobrą pręgę chciałabym jeść.
Udziec cielęcy duszony w estragonie (30zł) jest specjalnie polecany przez obsługę. Cielak mleczny, szczególnie warto go zjeść w ten wieczór – twierdzi pan kelner. Zamawiam w wersji z kaszą gryczaną. Ponowne, fajny prosty polski pomysł. Rzadko jadamy taką kuchnię w restauracjach. Dobre mięso, dobry sos, jarmuż, ale kasza… niestety kasza bez smaku. A jeśli braku smaku kaszy nie da się nadrobić smakiem sosu, to robi się niedobrze. I tutaj się nie da. Aha, no są też pędy groszku oczywiście.
Liczymy bardzo na drugie z dań głównych Kotleciki jagnięce z grilla i wykończone w piecu (48zł). Naprawdę wykończone 🙂 Przepraszam za ten dowcip, ale prosiliśmy o średnio wypieczone, przyszły brązowe. Pan kelner wyjaśniał, że jagnięciny nie podaje się tak krwistej jak steki. My wyjaśnialiśmy, że chodziło o średni stopień wysmażenia, o krwistości nie było mowy. Wyjaśnieniami się wszyscy wykończyliśmy. Ponownie – ładnie to danie było wymyślone, ładnie się prezentowało (choć zdjęcie tego nie oddaje), pędy groszku już sobie podaruję, ale byliśmy znowu o krok od czegoś bardzo dobrego. I znowu zawiodło wykonanie.
W deserach dość standardowo, ale tracę już nadzieję, że kiedykolwiek będę chwalić desery w restauracjach, nie chcę wracać do tego wątku. Zresztą tutaj, w tej konwencji, to nawet jest ok. Mamy kuchnię polską, róbmy więc tradycyjne polskie desery. Tart a tin jabłkowa (20zł) (nazwa dokładnie za menu restauracji) pewnie do polskiej tradycji nie należy, ale jeśli przyjmiemy, że to po prostu szarlotka, gdzieś tam w ramach pewnej umowności, to się jeszcze zawiera w kuchni polskiej. Deser może nie wyglądał, ale smakowo się bronił. Klasyczne zestawienie jabłek z lodami waniliowymi, ograne, ale – nie ma co ukrywać – smaczne.
Wracam do Kuchni Otwartej następnego dnia na śniadanie. Omlet z trzech jaj z dodatkami (14zł) nie zachwyca w ogóle. Cieszy chyba tylko na poziomie zmiany zielonych listków. Przemawia przez mnie złośliwość, wiem, ale to ponoć cecha ludzi inteligentnych. Szakszuka z serem korycińskim (16zł) jest znacznie lepsza. Dodałabym jej trochę pikanterii i nie jestem przekonana, że ser koryciński coś tu wnosi, wolałabym wersję oryginalną, ale jajka miały dobrą konsystencję, smakowo też było przyjemnie.
Kuchnia Otwarta jest dla mnie miejscem z pomysłem i odwagą. Nakarmić dobrze 150 osób (a w lecie ma ponoć być tu ogródek na kolejne 200 miejsc) to wielka odwaga. Próbować im zaserwować kuchnię polską, to droga nie najprostsza. Jednak poza pomysłem i odwagą jest jeszcze element kluczowy – realizacja. Na dzisiaj w Kuchni Otwartej to właśnie realizacja zawodzi najbardziej. Wierzę w potencjał tego miejsca i wierzę, że nowe menu, którego możemy się tu ponoć wkrótce spodziewać, będzie dobre nie tylko na poziomie koncepcji, ale również wykonania. Wrócę i sprawdzę. Macie jak w banku.
Kuchnia Otwarta, ul. Klimczaka 1, Warszawa, tel. 602 241 079
Po więcej zdjęć zapraszam na fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: