W sobotę wieczorem dokonałam odkrycia. W pięknej secesyjnej kamienicy Glassów na Poznańskiej 15, gdzie kiedyś mieściło się poselstwo radzieckie, a dziś hotel H15 Boutique Apartments, odnalazłam niezwykle interesującą restaurację Signature. Otworzono ją w grudniu, czyżby od tego momentu trzymano ją w tajemnicy?
Zauważyłam, że ostatnio karierę robią wnętrza ascetyczne, minimalistyczne, proste. Jakże więc miło mi donieść, że wnętrze Signature nie ma z minimalizmem nic wspólnego. Jest tu elegancko, bogato, a jednocześnie bardzo gustownie. To bardzo przestronne wnętrze, składa się z dwóch sal i ogromnego patio. Wszystko w jasnych, ciepłych barwach. Wyróżniają się przepiękne fotele z gigantycznymi oparciami i… kolumny stylizowane na starożytność, ale posiadające sierp i młot w głowicy. Tak, dobrze czytacie, sierp i młot. Poselstwo ZSRR pozostawiło tu na zawsze swój znak.
Lekko wystraszeni, ale bardziej zaskoczeni tym ekskluzywnym wystrojem, powoli zamawiamy jedzenie. Na początek kelner przynosi amuse-bouche Pasztet z gęsi, granat, pianka z wasabi i sos musztardowo-miodowy. Maleńki kawałek aromatycznego pasztetu osadzony jest na podstawie z brioszki. Towarzyszy mu bardzo delikatny puder z wasabi o lekko tylko zaznaczonym smaku i dobry, intensywny sos. Do tego pestki granatu. Na dzień dobry jest więc pięknie i dobrze. Jesteśmy zaintrygowani.
Wybory moje tego wieczora są ryzykowne. Idę w nich na całość. Nie skłaniam się więc ku żadnym bezpiecznym opcjom. Albo będzie to wielki sukces albo całkowita porażka. Ponieważ nic nie wiem o tutejszej kuchni, może wydarzyć się wszystko. Na przystawkę wybieram Tatara z sarny z tatarem z kasztanów i suszonej śliwki, glazurą z czerwonej porzeczki, truflową oliwą (37zł). I po skosztowaniu powoli zaczyna do mnie docierać, że dokonałam odkrycia. Odkrycia Signature. Tatar jest niesamowity. Mięso, w konsystencji bardziej przypominające gęsty mus niż tatar, jest przyprawione tak, by wyeksponować smak sarniny. Świetne towarzystwo tatara kasztanowego i efektowne wykończenie glazurą z czerwonej porzeczki. Bardzo dobra przystawka.
Danie główne to Cielęcina Marsala z ziemniaczanym puree oraz kremowym szpinakiem (55zł). Cielęcina się rozpływa w ustach, bardzo dawno jej nie jadłam, a ogromnie tęskniłam. W puree ziemniaczanym odnajduję odrobinę gorczycy, a w kremowym szpinaku odpowiednią dawkę czosnku. Sam sos jest lekko tylko słodkawy, za to ma sporo grzybów. Na szczęście lubię grzyby, wolałabym jednak, gdyby o takich dodatkach informowano mnie w menu.
Na deser pan kelner poleca nam fondanta czekoladowego. Zachęca tym, że jest to fondant jedyny w swoim rodzaju, wypełniony białą czekoladą. Uświadamiamy pana kelnera, że fondantów „jedynych w swoim rodzaju” jedliśmy już kilkadziesiąt i zmieniamy temat. Mój wybór pada na Tartę pralinkową z musem mascarpone i truskawkami (27zł). Nie wiem, jaki był ten fondant, ale ta tarta cudowna. Jeden z lepszych deserów ostatnio, z pewnością kandydat na deser kwartału. Pyszny czekoladowy spód, mus mascarpone i świeże truskawki. Nie wiem do końca, dlaczego nazwano to tartą, ale nie czepiam się kompletnie, jestem w pełni usatysfakcjonowana.
Signature jest restauracją z pełnego zdarzenia. Tutejszy Chef Jan Piecuch, o którym nie wiem nic, niewiele też wie Google, ponoć pracował wcześniej w restauracjach we Francji. Na pewno jego kuchnia robi wrażenie, jeśli przychodzi się tu bez oczekiwań. Czy kolejne wizyty będą równie udane, zwłaszcza teraz, kiedy już wiem, że można oczekiwania wobec tego miejsca ustawić naprawdę wysoko? Zobaczymy. W każdym razie wrócę. Wrócę na pewno. Zwłaszcza, że kartę win otwiera alzacki Sylvaner. Mam mocne przeczucie, że dokonałam okrycia. Odkrycia Signature.
Signature, ul. Poznańska 15, Warszawa
Po więcej zdjęć Signature zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku.