Wieczór był dziwny, z założenia krótszy niż pozostałe, więc wypadało wybrać miejsce na coś małego. Padło na Słodkiego Słonego, a pomysł był taki, żeby najpierw zjeść coś konkretnego, a potem słodkiego. Jeden na jeden bez przystawek, bo czasu brakowało.
Na główne danie wybrałam Chrupiącą wątróbkę cielęcą… w sosie koniakowo- miodowym, podaną z pieczonym jabłkiem i ziemniakami. Absolutnie przepyszne. Wątróbka w wąskich plasterkach, miękka i soczysta, wprawdzie nie chrupiąca, ale z kategorii wybitnych. Rewelacyjnie skomponowany sos koniakowo-miodowy, no i te jabłka… Odnoszą się do starej dobrej wątróbki z jabłkami, którą znam od lat, jeszcze z czasów dzieciństwa. Świetne danie. Naprawdę polecam.
Z Słodkiego Słonego pamiętam lata temu zjedzony tort truflowy. Tym razem niestety go nie było. W zastępstwie wybrałam „czekoladowy bałagan”. Momentami był pyszny. Z dużą ilością alkoholu. Niestety kawałki były tak ogromne, że nie dałam rady. Pewnie, gdyby chodziło o tort truflowy, podjęłabym próbę, ale tutaj poległam.
Generalnie w Słodkim Słonym można zjeść dobre rzeczy. Trzeba oczywiście dobrze wybierać, ale jedzenie jest OK, zarówno to w części słonej jak i słodkiej. Miejsce jest cudne samo w sobie, malutkie, z pięterkiem, mało wygodnymi, ale dekoracyjnymi sofami przy ścianach.
Niestety są dwa mankamenty – pierwszy to dym papierosowy, który unosi się w górnej części lokalu przeznaczonej dla palących. Nie da się tego wytrzymać, sufit jest nisko, nie ma przewiewu, jeśli palą choćby dwie osoby na sali wytrzymanie tam jest prawie niemożliwe. Drugi mankament to obsługa. Na piętrze mocno szwankuje. Albo podchodzą wszystkie trzy kelnerki i pytają, czy coś podać, dosłownie minuta po minucie, albo nie ma żadnej … przez pół godziny.
Słodki słony, ul. Mokotowska 45, Warszawa