Kiedy wchodzę do pięknego wnętrza, w którym czuję troskę o każdy szczegół wystroju, doznaję pewnego rodzaju euforii. Przeżywam zachwyt trzylatka, który właśnie po raz pierwszy w życiu zobaczył plażę i jest oszołomiony ilością piasku dookoła. Takie poczucie towarzyszyło mi niedawno w Concept 13, a w sobotę przytrafiło mi się ponownie w Soul Kitchen, kompletnie nowym miejscu, w którym jedliśmy dosłownie osiem dni po otwarciu.
Do Soul Kitchen wchodzi się przez piękne patio kamienicy na Noakowskiego. Restauracja składa się z trzech przestronnych pomieszczeń. Wkrótce zacznie działać też ogródek. Dominują jasne kolory, sporo świeżych kwiatów, w sobotę były to białe tulipany. W niektórych miejscach pozostawiono cegłę, niektóre ściany pomalowano na biało. W charakterze elementów dekoracyjnych można znaleźć limonki, jabłka i inne zielone owoce w designerskich słoiczkach. Proste lampy, proste jasne meble, zastawa Villeroy and Boch. Przepiękne, z niezwykłą starannością wymyślone wnętrze.
Nie jest tajemnicą, że szefem kuchni został tu Adam Leszczyński. Bardzo młody, bardzo zdolny kucharz. Wygrał konkurs Norge&Food Service Chef’s Competition dzięki swojemu śledziowi. Uczył się sztuki m.in. w Tamce 43 i Amer Room i Na Zielnej. Był także przelotnie szefem kuchni w Bagno Food&Wine. Dopiero, kiedy zobaczyłam rozmiar Soul Kitchen, dotarło do mnie, jak ogromnego podjął się wyzwania. Na otwarciu było tu obecnych ponad 400 osób.
Zaczynam od Grasicy z rabarbarem i śliwką. Nie lubię rabarbaru, ale grasicę uwielbiam i pamiętam tę, która wyszła spod rąk Adama Leszczyńskiego w Bagnie, zamawiam ją więc w ciemno. Nie zawodzi. Ma znakomitą muślinową konsystencję i delikatny smak. Świetnie komponuje się ze śliwką i nawet pasuje mi tu rabarbar. Porcja wydaje się lekko za mała, ale rozumiem, że ma to być tylko zaostrzenie smaku przed daniem głównym.
Sum z koprem włoskim i skorzonerą to mój wybór dania głównego. Znakomite danie. Ten sum jest soczysty, miękki, smak idealnie wydobyty, po prostu świetna ryba. Do tego szalona kompozycja na talerzu ze skorzonerą, fenkułem, szparagami i nierozszyfrowaną przeze mnie pianką. W daniu widać polot i wyobraźnię kucharza.
Kiedy przychodzi do decyzji o deserze, jesteśmy w kropce. Uwielbiam czekoladę i zwykle zachęca mnie ona w deserach, ale jeśli coś nazywane jest Deserem czekoladowym, będziepewnie kolejną wersją ciasteczka / fondanta / sufletu / nazwijcie to jak chcecie, czyli nudnego, bo obecnego wszędzie, czekoladowego ciastka z płynną czekoladą w środku. Z pomocą przychodzi kelner, w ogóle świetnie się sprawdzający w trakcie tego wieczoru (zawsze na miejscu, dyskretnie obecny, kiedy trzeba), wyjaśnia czym ten deser naprawdę jest. Trzy kule pysznej masy czekoladowej w różnych odmianach – z pomarańczą, z orzechami i z solą (!), do tego kawałki ciemnego biszkoptu, wyglądającego jak ziemia jadalna, kleksy prawdziwej kwaśnej bitej śmietany i truskawki. Jestem w niebie. To z pewnością najciekawszy deser jaki jadłam od wielu wielu tygodni, sugeruję jednak zmianę nazwy.
Mogłabym jeszcze długo na temat tego miejsca. A to o domowym, pieczonym tu chlebie z liśćmi chrzanu, a to o pysznej towarzyszącej mu oliwie, a to o świetnej obsłudze. Pod koniec wizyty podchodzi do nas właściciel, Patryk Lempke, przedstawia się i pyta o wrażenia. Zbiera opinie pierwszych gości. Wielokrotnie to mówiłam, ale powiem jeszcze raz, uwielbiam, kiedy właściciel lub szef kuchni podchodzi do gości w restauracji i rozmawia. Mam wtedy wrażenie, że restauracja nie jest anonimowa, że ktoś się pod nią podpisuje, że jest to jakiś żywy człowiek, który dba o to, by było tu dobrze. Soul Kitchen życzę wielkiego powodzenia i mocno trzymam za nie kciuki. Koniecznie się wybierzcie i sami sprawdźcie. Ja z pewnością wrócę jeszcze nie raz. A teraz, niech wiadomość o tym miejscu idzie w świat…
Soul Kitchen, ul. Noakowskiego 16, Warszawa
Po dużo więcej zdjęć Soul Kitchen zapraszam na fanpage Frobloga na Facebooku