Kino kameralne ma tę przewagę nad wielkimi produkcjami, że daje oddech, pozwala odpocząć od zgiełku i hałasu. I na dodatek czasami zmusza też do myślenia. Dla mnie to wartość sama w sobie. „Spotkanie” przy tym prezentuje też sporo innych wartości. Jest o pewnym profesorze, który jest dość biernym świadkiem swojego życia, totalnie apatycznym, przynajmniej od czasu śmierci swojej żony. W pewnym momencie poznaje parę nielegalnych emigrantów, którzy w istotny sposób zmieniają jego życie, a praktycznie nadają mu sens. Dla mnie jednak, to jest film o człowieku, który znalazł rytm. W sensie dosłownym i przenośnym. A jeśli ktoś znajdzie rytm, jego życie może się zmienić naprawdę.
Jest w tym filmie genialna muzyka Jana A.P. Karczmarka, zupełnie nie narzucająca się, bardzo w tle, ale jednak grająca ważną rolę – zwłaszcza w swojej warstwie rytmicznej. Jest genialny Richard Jenkins, który nie bez powodu został nominowany za tę rolę do Oskara. Niestety nie dostanie, ale dobrze, że nominacja podkręciła atmosferę wokół filmu, bo mógł równie dobrze przejść niezauważony. Jest w tym filmie też mnóstwo ciszy, czasu na przemyślenia, trochę dowcipu, małego, uroczego uśmiechu. Jest też kilka genialnych scen – jak choćby ta, kiedy w więzieniu, podczas widzenia, główny bohater i jego nowy przyjaciel wystukują swoje rytmy na blatach – każdy po swojej stronie. Symbolizm najwyższej klasy.
Dla mnie to kino to oddech. I wierzcie mi, że odbiega od wielu amerykańskich standardów, choć ulega pewnym uproszczeniom. Twórcami „Spotkania” są ci sami ludzie, którzy kiedyś, dawno temu, stworzyli mój ulubiony film o winie – „Bezdroża” („Sideways”). Muszę przyznać, że i tym razem bardzo im się to kino udało. Polecam.
W skali od 1 do 10 daję 8.