Tomasz Stańko DESPERADO
Zwykle, kiedy czyta się tak rockandrollowe historie, otoczone szalonym stylem życia, zanurzone w narkotykach i haju, zwykle wtedy koniec jest tragiczny. Być może dlatego tak zadziwiająca jest historia Tomasza Stańki, który nie oszczędzał się w życiu, choć do wszystkich używek miał dość mocny dystans i jeśli tylko stawały w sprzeczności z muzyką – nie miały już szans. Jakby ona była najwyższym stopniem uzależnienia, który nie znosi konkurencji i dość bezlitośnie ją zwalcza. „Raz nawet grałem po LSD, w „Remoncie”. Ciężko było, bo trąba mi się wydłużała, nie miałem kontroli, dlatego niespecjalnie to lubiłem. Nie odpowiadała mi specyfika psychodelików, halucynacje, odkształcanie przestrzeni.” Stańko wciąga czytelnika w swój świat. To świat dość pasjonujący, bardzo ekscentryczny. Świat opisywany specyficznym językiem, w którym trąbka to „trąba”, dobry muzyk to „zdolny cat”, a jeśli ktoś naprawdę zachwyca, może się narazić na sformułowanie „Ten Smolik to motherfucker”. Całość przeplatana jest wielką urodą słowa Stańki, wielką pasją muzyczną oczywiście, ale też zainteresowaniami innymi rodzajami sztuki – literaturą, malarstwem, czy rzeźbą. Choć książka ma ponad 500 stron, czyta się to niesamowicie. Kobiety przeplatają …