Od pewnego czasu chodziło za mną coś w klimatach indyjskich. Mam wrażenie, że Warszawa jest bardzo uboga w taki miejsca. Oczywiście zawsze pytanie brzmi – w porównaniu z czym. W porównaniu z Londynem na pewno. Tam, po pracy chodzi się na tzw. „curry” czyli właśnie indyjskie danie. U nas miejsc oferujących kuchnię indyjską jest mało, ale jeśli już są, możecie być pewni, że pełno tam obcokrajowców. Tak właśnie jest w Tandoor Palace.
Właściciel jest oryginalnym hindusem, nie ma więc wątpliwości, że kuchnia jest autentyczna. Zaczynamy od standardu indyjskiego papadamów z dwoma sosami – zielonym lekko pikantnym z miętą i chilli i słodki śliwkowym. Obydwa pyszne. Potem wchodzi drugi standard – samosy czyli stożki. Nadziewane kurczakiem i wegetariańskie nadziewane warzywami. Pierwsze przyjemne bez szaleństw. Drugi zaczynają palić.
I wreszcie dania główne. Fish masala – klasyczne indyjskie. Rybą w tym przypadku jest mintaj, a całość jest po prostu wybitna. Mogłabym to jeść i jeść, gdyby sos nie był tak gęsty i syty. Wybitny. Drugie danie główne balti squid czyli kalmary. Danie pochodzi z regionu kashmir i pali. Ponoć średnio ostre, ale dla naszych nie wyćwiczonych w boju europejskich podniebień, ostre bardzo. Parujemy popijając przyjemne białe Santa Digna Savignon Blanc.
Z czystego łakomstwa, bo naprawdę niczego nam nie brakowało, zamawiamy deser. Brzmi szaleńczo. GAJAR KA HALWA czyli słodki pudding z marchewki z pistacjami. I to jest naprawdę danie szokujące. Marchewki w roli deseru jeszcze nie jadłam. Jadłam już rybę (kiedyś w sushi) ale marchewki nigdy. Niestety przekracza nasze możliwości wykonania. Nie da się tego wszystkiego zjeść pomimo, że całość była rozłożona w czasie.
Trudno, może jeszcze kiedyś. W kategorii kuchni indyjskiej zdecydowanie polecam. Tylko uważajcie na opisy „średnio ostre” oznacza, że może być naprawdę trudne.
Tandoor Palace, ul. Marszałkowska 21/25, 00-628 Warszawa