Kultura
Skomentuj

Cassandra Wilson w Hotelu Hilton

The Pop Side of Jazz to tytuł trasy koncertowej, częścią której był koncert w sali hotelu Hilton. Dionizy Piątkowski – organizator cyklu koncertowego Era Jazz – zapowiedział, że koncert ma miejsc w najbardziej jazzowej sali w tym mieście. Jestem przekonana, że są bardziej jazzowe.

Hotel Hilton niestety kompletnie nie poradził sobie z organizacją tego wydarzenia. No cóż, jest pewna – i to nie subtelna – różnica pomiędzy organizowaniem bankietów i konferencji, a koncertów jazzowych. Po pierwsze nie radziły sobie szatnie, co spowodowało gigantyczne kolejki do szatni i ogólny korek oraz paraliż. Schody ruchome zostały nieruchome, nie wytrzymały napięcia. Wszędzie tłum. Na samej sali ze względu na zbyt niskie podwyższenie sceny, nic nie było widać mniej więcej od piątego rzędu. Tyle w kategorii wpadek organizatorów.

Druga wielka wpadka tego wieczoru to niestety publiczność. Być może w połowie złożona z pracowników Ery, nie wiem, ale nie była to z pewnością publiczność jazzowa. Kilka znanych twarzy celebrytów na sali, sporo ludzi, którym wypadało przyjść. Prawie żadnego bujania się w rytm, prawie żadnego bicia brawa po solówkach, nie mówiąc już o klaskaniu na dwa. Wszystko to razem dało jeden efekt – zero klimatu jazzowego.

W to zero klimatu doskonale wpisała się sama Cassandra. Jak to się stało, że w tak pięknym repertuarze – zaczynając niezwykle klimatyczną „Caravan”, przechodząc przez różne utwory – standardy muzyki jazzowej i interpretacje utworów bardzo od jazzu dalekich – Cassandra w ogóle nie potrafiła się zapomnieć. Przypominam ją sobie z zeszłorocznego koncertu z Davidem Murray’em, pełną energii i zaangażowania, muzykującą, szalejącą na scenie pośród muzyków.

Tym razem … pełny profesjonalizm, chłodny profesjonalizm powiedziałabym. I okrzyk „we love you” na koniec. Plus jeden bis. Przepisowo. Kontraktowo. Biznesowo. Jak to w hotelu Hilton. To z pewnością nie jest najbardziej jazzowa sala w tym mieście. No chyba, że tak wygląda „pop side of jazz”.