Miejsce z dużym luzem. Z bardzo dużym luzem. Wpadam tu na chwilkę, tylko mały deser w niedzielę. Dowiaduję się, że deserów nie ma, bo się skończyły. Patrzę zdziwiona w kartę, w której widnieje 6 różnych propozycji deserowych i nie mogę uwierzyć, że nie ma żadnej.
Po dłuższych negocjacjach okazuje się, że mogę dostać trufle. Czekoladowe. Ze skórką pomarańczową lub marcepanem, wybieram ze skórką. Z napojów decyduję się na szejka z mango.
Trufle są boskie, takie, jakie być powinny. Gorzka intensywna czekolada, dobrze razem zestawiona ze skórką pomarańczową, to jest moje bardzo ulubione połączenie – czekolada i pomarańcza. Szejk trochę rozczarowuje swoją delikatnością, zyskuje dopiero przy bliższym poznaniu. Być może spodziewałam się bardzo mocnego akcentu mango, a nie tylko obecności w którejś tam nucie smakowej.
Goście się schodzą i zamawiają różne rzeczy z menu, ale – podobnie jak ja – dowiadują się, czego nie ma, a właściwie co jest. Oczywiście całemu procesowi towarzyszy ogólny uśmiech i już na wstępie, niejako z definicji narzucony luz. No i ok, ale czy naprawdę nie można nawet w tak luzackiej knajpce dotrzymać słowa danego gościom w menu? Tel-aviv polecam więc raczej jako miejsce na dobrą zabawę niż na dobre jedzenie. Być może kiedyś jeszcze będzie mi dane się przekonać, że jest inaczej.
Tel-aviv Cafe + Deli, ul. Poznańska 11, Warszawa