Kultura
Skomentuj

W pogoni za szczęściem

Jest w tym filmie taki moment, kiedy tytułowy bohater wyjaśnia słowo „pursuit” (W oryginale tytuł filmu brzmi „The Pursuit of Happiness”) przetłumaczone w polskiej wersji jako „w pogoni”. Wyjaśnia, że bycie w drodze do celu wcale nie oznacza osiągnięcia celu, ani obietnicy osiągnięcia go. Ten film włączyłam po przeczytaniu kilku krótkich komentarzy, sądziłam, że będzie o osiągnięciu celu. Szczęśliwy, radosny obraz osoby, której się udało. Kino prawie familijne. Obraz, jakich w amerykańskim kinie mnóstwo. Ale ten film jest właśnie o drodze do szczęścia. Drodze wcale nie szczęśliwej.

Opowiada historię ojca, który postanawia zostać brokerem, a jest tylko sprzedawcą dziwnych urządzeń, których nikt nie chce kupować. Żona przerażona pomysłem brokerowania i jednoczesnym brakiem na czynsz, odchodzi. Ojciec zostaje z synkiem. Potem jest coraz gorzej. Wyrzucają go z mieszkania, za które nie płacił czynszu, z motelu, za który nie także płacił, nocuje w noclegowni. Ale jest na stażu i walczy o to, by zostać brokerem.

Cel jak każdy inny. Przeciwieństwa mnożące się. Im więcej ich jest, tym silniej chce osiągnąć cel. Im więcej ma zajęć i mniej czasu, tym lepiej się organizuje i tym lepsze ma efekty. Oczywiście cel osiąga, ale po długich zmaganiach trwających prawie całe półtorej godziny. American dream można byłoby powiedzieć. Gdyby nie ten drobiazg, że historia jest autentyczna, a postać grana przez Willa Smitha (bardzo dobrze zresztą) istnieje naprawdę i … jest milionerem.

W skali od 1 do 10 daję mocne 7.