Kultura
komentarze 3

Wilk z Wall Street

Wilk z Wall Street

Do kin wszedł dziś najnowszy film Martina Scorsese Wilk z Wall Street z Leonardo Di Caprio w roli głównej. Miałam okazję oglądać ten film na pokazie przedpremierowym. Film budzi wielkie kontrowersje i dzieli widzów na grupę ‘bardzo za’ i ‘bardzo przeciw’. Historia opowiada o postaci autentycznej, Jordanie Belforcie, maklerze giełdowym, który zbił fortunę na śmieciowych akcjach i spektakularnych manipulacjach giełdowych.

Na początku muszę Was uprzedzić, że film trwa trzy godziny, jeśli się więc wybierzecie, zaplanujcie to dobrze w czasie. Dobra wiadomość jest taka, że tych trzech godzin nie czuć prawie wcale. Być może trochę gubi się dynamiczne tempo w drugiej części i warto byłoby ten fragment opowieści lekko ściąć, ale nie mamy tu do czynienia z żadnymi dłużyznami, raczej ze zbyt drobiazgowo opowiedzianą historią. Zwykle mam pretensje do filmów dłuższych niż 90 minut, twierdzę, że reżyser musi mieć naprawdę dobry powód, by zabierać mi tyle czasu. Tu w zamian za mój czas dostałam świetną rozrywkę. Sądzę, że dałoby się to zmontować w zgrabny filmik krótszy o godzinę, ale czy nie straciłby uroku na tym zabiegu? Nie wiem, w tym przypadku przyjmuję więc, że Martin Scorsese wie lepiej.

Moim zdaniem Wilk z Wall Street to jeden z lepszych filmów Scorsese w ostatnich latach. Wciąga, bawi, fascynuje, szokuje, wyrywa widza w swoją rzeczywistość i nie pozwala mu zaprzątać sobie głowy niczym innym. A rzeczywistość filmowa jest rozbuchana. Scorsese „jedzie po bandzie”. Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio) to młodzian, który robi fortunę na nie do końca czystych interesach giełdowych. Fortunę tę wydaje na narkotyki, kobiety, największy dom, największy jacht i wieczną imprezę.

Jordan Belfot to szczyt zepsucia. Nie przestrzega żadnych reguł. Leonardo DiCaprio zaczyna się zresztą w zepsutych do szpiku kości bohaterach specjalizować. Brawura, z jaką odgrywa swojego hedonistycznego bohatera, nie zostanie bez echa. Niestety obawiam się, że i tym razem Hollywood wymierzy karę DiCaprio i nie przyzna mu Oscara, być może nawet go nie nominuje – jak to się stało rok temu z fantastyczną rolą Calvina Candie w Django. DiCaprio pokazuje w Wilku z Wall Street jak świetnym jest aktorem. Na ile wydawało mi się, że ten aktor pokazał już co potrafił, na tyle mnie zaskoczył (i nie mówię tu o fizycznym pokazywaniu części ciała, co również ma tu miejsce).

Wilk z Wall Street jest filmem rozrywkowym, jest komedią, jest satyrą. Przyznam, że nie podejrzewałam Scorsese o aż taki komediowy talent. Film jest zrobiony jest z dużym luzem i wielką lekkością, co ponownie w wydaniu Scorsese jest dla mnie sporą nowością. Już od pierwszych scen, kiedy główny bohater snuje opowieść o swojej fortunie i ‘prostuje’ obrazujący tę opowieść film w temacie koloru swojego Ferrari, pojawiają się smaczki, małe oko puszczane do widza z wielkim wyczuciem i dużym poczuciem humoru. Takie momenty, w których myślimy sobie „a to dobre”.

Wilk z Wall Street

Na wyróżnienie zasługują trzy sceny. Ciąg wydarzeń po opóźnionej reakcji na przeterminowane leki, przeciągnięta scena, ale jestem przekonana, że to zabieg celowy, perspektywa naćpanego zniewolonego pigułkami bohatera udziela się tu widzowi. Bardzo. Druga scena z agentami na łódce, brawurowy dialog, próba sił, podpuszczanie z dwóch stron, genialnie napisane i zagrane. I wreszcie ‘inicjacja’ Belforta na Wall Street, czyli jego lunch z mentorem Markiem Hanną (Matthew McConaughey). Ta rozmowa trwa może 3 minuty, tyle, ile w sumie udział McConaughey w filmie, ale nadaje ton całej reszcie Wilk z Wall Street.

Rola Matthew McConaughey w filmie Wilk z Wall Street to zdaje się początek jego prawdziwej aktorskiej kariery. Aktor znany do tej pory głównie z mało ambitnych komedyjek da się nam poznać w kilku filmach (i serialu) w tym roku z zupełnie innej strony. Mówiąc o drugim planie nie sposób pominąć Jonah Hilla jako Donniego Azoffa – świetna postać całkowitego dewiata i szaleńca oraz Jeana Dujardina jako Jean-Jacques Saurelaa – skorumpowanego szwajcarskiego bankiera.

I na koniec o kontrowersjach. Hollywood się oburza. Nie tylko Hollywood zresztą. Akademia poruszona jest filmem, część jej członków wychodzi podczas premierowego pokazu. ‘Does “The Wolf of Wall Street” condemn or celebrate?’ pyta New York Times. Dołącza do tych oburzonych córka jednego z autentycznych bohaterów historii dziwiąc się, jak panowie Scorsese i DiCaprio (również w roli producenta filmu) mogli wziąć udział w takim przedsięwzięciu. A ja zapytam tak – czy potrzebujemy Scorsese, żeby nam przypominał, co jest moralne a co nie? Musimy mieć ‘zbrodnię i karę’ w każdym filmie? Żyjemy przecież w czasach „House of Cards”, „Breaking Bad” i „Nurse Jackie”. Źli bohaterowie, których nie spotyka żadna kara są na porządku dziennym. To nawet nie jest już łamanie schematów, to wręcz wpisanie się w trend. Oglądamy filmy, w których pan Tarantino tak kieruje reakcją widza, by się śmiał, gdy pan Travolta zabija człowieka na tylnym siedzeniu samochodu. Będziemy się czepiać Scorsese, że niezbyt wyraźnie potępił? Seriously?

Wilk z Wall Street, The Wolf of Wall Street, USA 2013, reż. Martin Scorsese, w roli głównej: Leonardo DiCaprio

W skali od 1 do 10 daję 8