Kultura
Skomentuj

WSJD Sing The Truth – The Music of Nina Simone

Mam mnóstwo miłych wspomnień z zeszłorocznych WSJD. Trudno było się oprzeć jakiemukolwiek koncertowi, w ostateczności zrezygnowałam jedynie z Pata Metheny, a i to wyłącznie z powodów finansowych. W tym roku, program był już znacznie mniej gwiazdorski, od początku jednak było dla mnie jasne, że jednego koncertu odpuścić sobie nie mogę – poświęconego muzyce Niny Simone. Cztery genialne wokalistki światowej czołówki wokalistyki jazzowej i około-jazzowej oraz akompaniujący im oryginalny zespół Niny Simone z Alem Shackmannem na czele.

Jako pierwsza wyszła niezwykle skromna i najmłodsza z całego towarzystwa Lizz Wright i zaintonowała „I Loves You Porgy”. Wciskająca w krzesło interpretacja na powitanie. Muszę przyznać, że mam dwie płyty Lizz Wright. Ma w głosie coś niezwykle przejmującego, przy jej „Taste Of Honey” wielokrotnie przechodziły mnie ciarki. Na tym koncercie wypadła bardzo dobrze, ale miała trudną rolę – po niej były jeszcze trzy świetne wokalistki.

Jako druga – córka słynnej Niny – Simone. Chyba to niesprawiedliwe, że wszyscy recenzenci podkreślali głównie jej karierę w siłach wojskowych. Co to ma do muzyki? Dla mnie absolutnie fascynujące było to, skąd w tak drobnej, lekko anorektycznej postaci, może drzemać tak wielki głos. Porywała salę swoją ciemną barwą i lekką chrypą, ale przede wszystkim wielkim entuzjazmem i świetnym opanowaniem dynamiki śpiewania. Świetny wokal.

Potem Anqelique Kidjo znana głównie z trendu tzw. world music. To w jej wykonaniu właśnie mogliśmy posłuchać największego bodajże przeboju Niny Simone „My Baby Just Cares For Me”. Anqelique nie należy do moich ulubionych wokalistek, ale znakomicie znalazła się zarówno w tej konwencji jak i towarzystwie.

Ale jako czwarta wyszła Dianne Reeves. I już nikt nie miał wątpliwości, kto tu jest gwiazdą. Między nią a pozostałymi paniami jest jednak różnica klas. To, co Dianne robi z głosem, sobą na scenie, piosenkami i przede wszystkim publicznością, umyka definicjom. To jest panowanie genialne, absolutne, jakby wszyscy nagle musieli się pokłonić sile majestatu. Dianne nie dojechała na swój koncert w Polsce w zeszłym roku, ku mojej wielkiej rozpaczy, czekam na jej kolejne solowe występy w Polsce. Mam nadzieję, że już wkrótce.

Sala szalała. Nie chciała dać zejść muzykom ze sceny. Bis był tylko jeden, ale później zmuszeni zostali do przynajmniej jeszcze jednego wspólnego ukłonu. Nikt z publiki nie wyszedł, pomimo zapalonych świateł, nikt nie usiadł, bo owacje były na stojąco, nikt nie chciał, żeby ten koncert już się skończył. Fantastyczny popis czterech pięknych czarnych głosów i znakomitego zespołu. Wielkie święto jazzu.