Miesiąc: listopad 2008

Wojciech Kuczok „Senność”

Mam do Kuczoka stosunek mocno sentymentalny. Nie tylko dlatego, że jest ze Śląska. Również dlatego, że dane mi było przez rok chodzić z nim do klasy. Pamiętam, jakie miał problemy z nauczycielami i z przystosowaniem. Pamiętam, jak bardzo odstawał od reszty. Pamiętam, jakie genialne wiersze pisał i jak bardzo był niezrozumiany przez choćby polonistkę. Kiedy czytam dzisiaj jego powieści, nie mogę się uwolnić od tamtych wspomnień. Zawsze gdzieś znajdę tego zagubionego chłopca, który szuka swojej drogi. Podobnie jest w „Senności”, książce, która powstała na podstawie szkicu scenariusza napisanego dla Magdy Piekorz. Czytam te jego powieści zachłannie. Zazwyczaj siadam i nie wstaję dopóki nie przeczytam. Fragmenty z gwary śląskiej zdarza mi się czytać po kilka razy, z dużym sentymentem, z tęsknotą trochę. Ale czytam je zachłannie, także dlatego, że to piękna polszczyzna, słowa dobrane, mocne lub delikatne, frazy mają oddech, to się samo czyta, nie trzeba się trudzić. Tym razem Kuczok opisuje kilka historii ludzi, których losy w końcu się splatają. Bardzo to filmowy zabieg. Nie ma molestowania, ale są trudne miłości. Jest homoseksualizm, „mocny” ojciec, …

Al Jarreau w Sali Kongresowej

Zaczęło się od wzruszeń. Z głośników na powitanie popłynęła oryginalna zapowiedź w wykonaniu Leopolda Tyrmanda i Romana Waschko sprzed 50 lat nowego (wtedy) festiwalu jazzowego. A potem na scenę wszedł Jan Ptaszyn Wróblewski i zagrał Swanee River – standard, który zawsze otwiera Jazz Jamboree. I zaczęło się po raz 50ty. Wzruszenia trwały, kiedy na scenę powoli wchodził band gwiazdy wieczoru – Ala Jareau. I tu zaskoczenie, Al nie wszedł ostatni jak gwiazda, wszedł jako pierwszy i zaczął od śpiewu a capella. Powoli dochodził do mikrofonu, a kiedy przy nim stanął, cały zespół był już na miejscu i zaczęło się. Dwie godziny totalnych popisów i ekwilibrystyki wokalnej. Głos nieco tylko stracił na sile, choć w dalszym ciągu Al może pozwolić sobie na trzymanie mikrofonu na wysokości pasa i bycie bardzo dobrze słyszanym. Szalał na tej scenie już głównie wokalnie. Niestety widać, że choroba, która utrudnia mu poruszanie się, nie pozwala mu na normalne dla niego tańce. Przebiegł po różnych swoich przebojach, śpiewając je niejako z musu, na zasadzie „na pewno chcecie to usłyszeć, więc proszę”. Ale …

Restauracja KOM

– dzień dobry, chciałabym zarezerwować na jutro stolik – dzień dobry, oczywiście, ale czy mogłaby Pani zadzwonić za 5 minut? – hm… mogłabym, ale wolałabym, żeby to Pan do mnie oddzwonił – yyy … no chętnie, ale widzi Pani, jest taki problem, że właśnie nie mam teraz długopisu i czy w związku z tym mogłaby Pani zadzwonić za te 5 minut? /po 5 minutach/ – witam ponownie, czy to z Panem rozmawiałam 5 minut temu? – witam, nie – dzwoniłam już raz, chciałam zarezerwować stolik na jutro, ale jakiś pan mi odpowiedział, że nie ma długopisu i żebym zadzwoniła za 5 minut – … żartujesz … tu mówi właściciel, bardzo przepraszam … Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

“Caminho” Dorota Miśkiewicz

Dorota Miśkiewicz śpiewa na tej płycie w rytmach latynoamerykańskich, głównie. To taka płyta, którą można sobie włączyć, kiedy się chce odprężyć i poczytać coś dobrego. W tle będzie sobie spokojnie akompaniowała, nie zakłóci spokoju, ale też nie spowoduje ani dużych emocji ani głębszych wzruszeń, po prostu będzie miło i przyjemnie. Moim zdaniem, taka muzyka jest bardzo potrzebna i wypełnia lukę pozostałą po tych wszystkich, którzy chcą coś wykrzyczeć lub po prostu zrobić wrażenie. Dorota spokojnie swingując przechodzi przewija się przez tę płytę. Teksty są trochę o miłości, trochę o niczym. Jest jeden tekst o braku tekstu, ale jakże lepszy i dowcipniejszy od słynnego Teksańskiego Kasi Nosowskiej. W sumie płyta poprawia humor i podsuwa kilka melodyjek do nucenia. Wchodzą w słuch bezwiednie. Nagle, gdzieś tak po tygodniu, łapię się na tym, że coś nucę … nawet nie wiem, co to dokładnie jest. Chwilę analizuję i przypominam sobie – to „Nucę, gwiżdżę sobie”. Trochę szkoda, że nie słyszę Doroty Miśkiewicz w jazzujących, swingujących odsłonach, do których jej głos nadaje się przecież idealnie. Barwa drapiąca jak u Ewy …