Wczoraj niezwykła podróż kulinarna do Bistro de Paris Michela Morana. Zupełnie niesamowite miejsce. Może nawet nie wystrojem, bo jednak w wystroju dość standardowe, ale kuchnią, obsługą, a przede wszystkim drobiazgami.
Jakimi drobiazgami? Na przykład małymi ręczniczkami frotte do rąk w toalecie. Jednorazowymi. Żaden tam papier wysuszający skórę rąk, nie, po prostu małe frotowe ręczniki. Proste?
No ale wracając do jedzenia. Zaczęłam rewelacyjnymi Małżami św. Jakuba z cykorią i tak oryginalnym sosem, że do dziś nie rozszyfrowałam jego składu. Potem była krwista wołowina z grzybami leśnymi. A na koniec parfait czekoladowe z sosem waniliowym i sorbetem. Popiłam chilijskim winem.
A drobiazgi kulinarne? A to podany na początek chleb z własnej piekarni z kawałeczkami cukinii i marchewki, a to podany zaraz potem malutki blin z łososiem i śmietaną, a to podany po przystawce sorbet malinowy z winem musującym dla zmiany smaku, a to podane po deserze małe ciasteczka przekąskowe. Wszystko to podane dodatkowo. Właściwie można byłoby się najeść samymi dodatkami, gdyby nie fakt, że to oczywiście Nouvelle Cuisine czyli dania świetnie się prezentujące, ale lekkie i malutkie.
Jednak to, czym ta restauracja wygrywa to obsługa. Wprawdzie my – wnikliwi bywalcy warszawskich lokali – przyczepilibyśmy się do dwóch rzeczy (tyle maksymalnie udało nam się naliczyć!), ale poza tym było po prostu rewelacyjnie. Hit wieczoru – do gości wyszedł sam Chef. Pomiędzy daniem głównym i deserem podszedł, pogadał, zapytał jak było. Po naszych ochach i achach wyraził nadzieję, że deser nie będzie gorszy. No po prostu byłam pod wrażeniem.
Ileż to razy naoglądałam się scen filmowych, gdzie w restauracji na salę wychodzi szef kuchni i rozmawia z gośćmi. Wydawało mi się, że to rzeczywistość tylko filmowa. A jednak jest. Jest takie miejsce i w Warszawie. To znaczy, że już Europa chyba jednak słuchajcie jest u nas.
Bistro de Paris Michel Moran, Pl. Piłsudskiego 9, Warszawa