Będzie kilka zdań o wzruszeniach. Bo takich niewątpliwie przysporzył mi ten film. Miałam mieszane uczucia, nie bardzo wiedziałam, czy chcę to oglądać. Z jednej strony okropnie ckliwy tytuł, pasujący raczej do komedii romantycznej, do tego muzyka country, której nie trawię praktycznie w ogóle. Z drugiej strony jednak mój ulubiony Jeff Bridges i oscarowa rola, a – choć nie typowałam w tym roku wygranych – w dalszym ciągu przywiązuję do tych nagród dużą wagę.
Poszłam i nie pomyliłam się. Bridges jest znakomity, jest po prostu taki, jak powinien być. Wiem, że role – nazwijmy to delikatnie – zaniedbanych mężczyzn przychodzą mu z dużą łatwością, ale tu jest o alkoholiku i to takim już prawie na dnie. Bardzo przekonywujący, dość mocno zagrany. Świetny.
Bardzo dobra jest też partnerująca mu Maggie Gyllenhaal. Delikatna, pogubiona, śliczna, subtelna i bardzo potrzebująca pomocy. Świetnie zagrana postać. Nawet ja miałam ochotę ją przytulić 😉
Country w tym filmie nie jest bolesne, co uważam za jeden z większych sukcesów. To raczej ballady country, przypominające czasem nawet bluesowe brzmienia. Momentami to nawet ładna muzyka. Moja największa obawa została więc zażegnana.
Całość jest wzruszająca, ale na granicy ckliwości. Chyba jednak nie wierzę w aż tak cudowne nawrócenia, w aż tak dobre zwroty życiowe, w aż tak cudnie układające się losy po wcześniejszych gigantycznych problemach. Jakoś brakuje mi w tym wszystkim prawdziwości, nie mówiąc już o walce o trzeźwość itd. Może nie o to chodziło, ale mam wrażenie, że temat był bardzo dobry i można było go pokazać nieco lepiej. A może nawet więcej niż nieco.
W skali od 1 do 10 daję 6