Kultura
Skomentuj

Happy-Go-Lucky

Filmy Mike’a Leigh oglądam zawsze z dużą przyjemnością. Zazwyczaj są w nich tak charakterystyczni bohaterowie, że gdyby pojawili się obok mnie, gdzieś na przyjęciu czy w sklepie, mogłabym bez problemu posądzić ich o bycie postacią z filmu Mike’a Leigh. Zazwyczaj też są solidnie zakręceni. Tym razem jest podobnie, choć Poppy – główna bohaterka Happy-Go-Lucky – jest zakręcona niezwykle pozytywnie.

I za to pokochałam ten film. Już zwiastunach właściwie mogłam się tego spodziewać. Pozytywny nastrój jest kwintesencją filmu. Poppy jest nauczycielką, trzydziestolatką, mieszka z przyjaciółką, jest samotna i niezbyt bogata. Czy w związku z tym przeżywa traumę, zamartwia się, desperacko poszukuje mężczyzny czy cokolwiek z podobnych standardów? Nie, jest idealnie szczęśliwa. Szczerze szczęśliwa.

I niezwykle pomocna wszystkim dookoła. Jest też bardzo wrażliwa na nieszczęścia innych. Ogólnie nie ma wad, cała zbudowana jest z pozytywów, co powoduje, że widz właściwie uwielbia ją od samego początku do końca. I życzy jej jak najlepiej.

Trzeba się mocno pokłonić odtwórczyni głównej roli – Sally Hawkins, która się w całość narysowanej przez Leigh postaci wkomponowała idealnie. Jej Poppy jest wręcz nieznośnie pozytywna. Myślę, że może niejednokrotnie denerwować. Kiedy rozmawia z bezdomnym, ma się ochotę krzyczeć na nią, żeby nie pakowała się w kłopoty, żeby uważała na siebie. Ale ona z całą swoją naiwnością pakuje się w kolejne niebezpieczne historie i wychodzi z nich obronną ręką. Zapewne niewidzialną ręką opatrzności, która ma w opiece ludzi szlachetnych, dobrych i wspaniałomyślnych, nawet jeśli są lekko szaleni, a może zwłaszcza wtedy.

Happy-Go-Lucky to dla mnie manifest pochwalny pozytywnego myślenia. Takiego wewnętrznego przekonania, że jeśli jesteśmy optymistycznie nastawieni do rzeczywistości, jeśli robimy dobre rzeczy, jeśli wszyscy dookoła nas lubią, to ilość pozytywnej energii wysyłanej przez nas w świat, w końcu zwróci się i nam. Fantastycznie idealistyczne, ale piękne nastawienie. I bardzo dające do myślenia.

Dlatego odbieram Happy-Go-Lucky jako film znacznie głębszy niż tylko miła historia o kilku tygodniach z życia pewnej lekko szalonej nauczycielki. Odbieram go jako lekcję pokory, lekcję myślenia w stylu – „jeśli jest Ci źle w życiu, to najpierw poszukaj przyczyn w sobie”. Bo tak naprawdę jest, jeśli nie spotyka nas nic dobrego, to może powinniśmy się najpierw zastanowić, dlaczego nic dobrego nie oferujemy światu dookoła? Bardzo polecam, szczególnie wszystkim strapionym troskami dnia codziennego. Mnie pomogło.

W skali od 1 do 10 daję 9