Kultura
Skomentuj

Philip Roth „Konające zwierzę”

Może to był pierwszy raz, kiedy tak mocno płakałam czytając. To mógł być pierwszy raz. Roth napisał historię poruszającą we mnie jakieś wewnętrzne nuty, zupełnie mi nieznane do tej pory. To piękna książka. Porażająco prawdziwa i mądra. Zastanawiałam się czas temu, zaraz po obejrzeniu Elegii, jaki jest ten oryginał. Czułam podskórnie, że nie może być tak kobiecy jak film. I nie jest. Jest bardzo rothowski. Jest w nim mnóstwo seksu, seks bywa jedyną motywacją działań, ale jest w nim też mnóstwo przerażenia i strachu i to one są jednak głównym powodem zachowań bohatera.

Oglądając film całkowicie identyfikowałam się z bohaterką. Czułam to, co ona czuje. W pierwszej części filmu, byłam wściekła na głównego bohatera tak samo, jak ona. Nie potrafiłam pojąć jego zachowania. Niby wiedziałam, o co chodzi, znałam przyczynę, rozumowo było to dla mnie jasne, ale emocjonalnie nie godziłam z takim postępowaniem. Chciałam na niego krzyczeć, chciałam go sprowokować do innego zachowania, po prostu chciałam happy endu. Nie wyobrażałam sobie, że ktoś może zrezygnować z miłości, bo się jej boi.

Teraz poczułam i jego motywację. Tego się obawiałam. Roth pisze po swojemu, jest niezwykle autentyczny w rysowaniu postaci i przyczyn ich zachowań. Jest wręcz bolesny w naturalistycznym przekazywaniu ich czytelnikowi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta powieść na elementy biograficzne, że główny bohater jest trochę podobny do pisarza. Zawsze tak pisał. Bohaterowie jego powieści przewijają się zazwyczaj przez kilka książek, łączonych w cykle i często stanowią literackie alter ego pisarza.

Oczywiście, czytając widziałam w wyobraźni bohaterów takich, jak przedstawił mi ich film. To niestety nieuniknione, zawsze tak mam, kiedy najpierw oglądam film, a potem czytam. I zawsze też zastanawiam się, jak wyobraziłabym sobie bohaterów, gdybym ich nie zobaczyła najpierw na ekranie. Jak zatem wyglądałby profesor Kepesh, gdyby nie miał twarzy Bena Kingsley’a i jak wyglądałaby Consuela, gdyby nie była Penelopą Cruz? Nie wiem, ale w tym przypadku nie chcę wiedzieć. Obydwoje wydają mi się dobrani idealnie. Jestem przekonana, że przeczytam cały cykl Kepesha i będzie on cały czas miał wizerunek Kingsley’a.

Od czasu przeczytania przeze mnie „Kompleksu Portnoy’a” – ostatniej i dotąd jedynej powieści Rotha, którą czytałam – minęło prawie dwadzieścia lat. Jest dla mnie niesamowitym odkryciem, że „Konającego zwierzęcia” nie było jeszcze wtedy na świecie, że powstało w międzyczasie, czyli współcześnie. Że człowiek, który to pisze, żyje gdzieś w Nowym Jorku czy New Jersey i dalej tworzy. Niech stworzy jeszcze wiele takich postaci i książek, bo w ciągu tych dwudziestu lat, nie zmieniła się jeszcze jedna rzecz – w dalszym ciągu wywołują we mnie głębokie emocje. Czasami takie, o których nie jestem w stanie pisać, choćby nawet najbardziej anonimowo.