Wpisy otagowane: komedie

Gambit

Gambit, czyli jak ograć króla. Byłam bardzo bliska nie wybrania się na ten film w ogóle. Głównie dzięki idiotycznego tytułowi, który „przyprawili” niczym rogi filmowi jego polscy dystrybutorzy. Czy naprawdę trzeba widzów traktować jak niedorozwiniętych? Bo czymże innym jest tłumaczenie na poziomie tytułu filmu, że to ten sam Colin Firth z oscarowego „Jak zostać królem”. Drodzy dystrybutorzy, wiemy o tym na Boga i nie obrażajcie nas! Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Horrible Bosses – Szefowie wrogowie

Wakacje w kinie w Polsce to zupełnie inny rodzaj wakacji niż np. w USA. Tam, wykorzystuje się ten czas, kiedy ludzie mają trochę więcej czasu i nieco mniej zwracają uwagę na wydawane pieniądze, by wprowadzać jedną za drugą premierę kinową. U nas wakacje są martwe. Właściwie już od czerwca przestajemy mieć „na co” chodzić do kina. Lecą głównie filmy z dużym „bum bum” czyli wybuchami i strzelaniną, rysunkowe dla dzieci i ewentualnie od czasu do czasu jakaś upiornie głupia komedia romantyczna, której obejrzenie urągałoby nawet mnie – wielbicielce gatunku. Być może dlatego właśnie nie spodziewałam się niczego po filmie Horrible Bosses. Pozwólcie, że z powodów oczywistych zostanę przy oryginalnej wersji tytułu. Ustawiwszy swoje oczekiwania na zerowym poziomie, mogłam spokojnie pójść do kina na cokolwiek bez większej obawy przed rozczarowaniem. Toteż totalnie mnie zdziwiło, że się na tym filmie nieźle bawiłam, bo – szczerze mówiąc – już dawno się nie bawiłam dobrze w kinie. Bardzo dawno. Horrible Bosses to lekko głupawa, ale mega śmieszna komedia. Gwiazdy owszem występują, ale raczej w drugim planie, okazując tym samym …

Whatever works (Co nas kręci, co nas podnieca)

Niezawodność. To główna cecha Woody’ego Allena. Jestem pod wielkim wrażeniem jego osoby i twórczości. Idę do kina, wiem, czego się spodziewać i nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Bywa nieco lepiej i nieco gorzej, czasem lekko w górę czasem lekko w dół, ale zawsze bardzo, bardzo dobrze. Podobnie jest tym razem. Moim zdaniem, „Whatever works” to fala wznosząca. Sam zabieg bohatera mówiącego do kinomanów nie jest szczególnie nowy, ale u Borysa cecha ta jest szczególnie zabawna. Nikt mu nie wierzy, słynie bowiem z czarnowidztwa, pesymizmu, sarkazmu i ogólnie niezbyt pozytywnych, acz wymagających niebanalnej inteligencji cech. Borys jest bowiem geniuszem. Sam tak o sobie mówi i przyznają to jego przyjaciele. Postać – jak się pewnie domyślacie – zbudowana o cechy głównego bohatera allenowskiego, czyli standardowo mówi jak Woody Allen, jest też hipochondrykiem i lekką ofiarą życiową. Jest też jak zwykle zabawny. Podobnie jak i cały film, w którym wyśmiewane są streotypy, banały, chrześcijaństwo, standardowe damsko-męskie role życiowe i mnóstwo jeszcze innych tematów. Wyśmiewane są w wyjątkowo udany sposób. Muszę przyznać, że scena wkroczenia do mieszkania Borysa ojca …

The Boat That Rocked (Radio na fali)

Będzie raz jeszcze o oczekiwaniach. The Boat That Rocked to najnowsza komedia Richarda Curtisa. Tak, tego samego, na dzieło którego czekam od ponad roku. Ilekroć wybierałam się do kina na jakieś kolejne mało śmieszne komedie romantyczne typu „Duchy moich byłych”, „Za jakie grzechy”, „He’s Just Not That Into You”, żyłam jedną myślą – Richard Curtis kręci nowy film. Mój Bóg komedii romantycznej, twórca filmów „4 wesela i pogrzeb”, „Bridget Jones”, a przede wszystkim „Love Actually”, kręci nową komedię, która w przeciwieństwie do wszystkich innych będzie wreszcie inteligentna i zabawna. Czekałam na ten film jak na dzieło sztuki. Wisiał w moich linkach „Czekam na” od kilku miesięcy. Obserwowałam postęp wchodzenia tego filmu na ekrany w różnych krajach świata. Daty polskiej premiery nigdzie nie było. W końcu, zupełnie przypadkiem i naprawdę tylko dlatego, że stałam się obsesjonistką tej komedii, dowiedziałam się, że weszła do Polski „bocznymi drzwiami”. Premiera DVD. Pod początkowym tytułem „Radio Łódź”, szybko, po licznych atakach zmienionym na „Radio na fali”. Wreszcie wczoraj mogłam ją reszcie zobaczyć. Curtis zaangażował do tego filmu całą masę świetnych …

Brűno

Brűno nakręcony jest zgodnie z lekko przeinaczoną, ale słynną zasadą Hitchcocka, w myśl której film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Film zaczyna się od scen budzących największe zgorszenie, od najbardziej niesmacznych. Widz ma około 10 pierwszych minut na decyzję – zostaję czy wychodzę. Jeśli jednak zostanie … poza kolejnymi obscenicznymi scenami, ma absolutnie zagwarantowane umieranie ze śmiechu przez kolejne półtorej godziny. Brűno bawi do łez. Czasami też przeraża, ale to wtedy, kiedy włącza nam się świadomość faktu, że niektóre sceny są prawdziwe, a ludzie w nich występujący istnieją naprawdę. Dla mnie najbardziej szokujące były dwa momenty. Pierwszy z rodzicami, którzy zgłosili swoje dwuletnie dzieci do castingu na zdjęcie. Chcąc wygrać casting, odpowiadają na pytania. Jedno z nich brzmi np. „czy dziecko może schudnąć 5 kg do przyszłego tygodnia”. Odpowiedź jest oczywiście pozytywna. Każda odpowiedź jest zresztą pozytywna. Szokujące. Podobnie jak dwóch mężczyzn występujących w roli „gay converter”. Zwłaszcza przeraził mnie jeden z nich z ewidentnie widoczną obsesją w oczach. Szczególnie, kiedy Brűno zapytał go, czy z nim flirtuje. …

Miłosne gierki („Leatherheads”)

Niezobowiązujące kino na popołudnie długiego weekendu? Czemu nie. Świetnie się nadają do tego opisu „Leatherheads” czyli historia o początkach profesjonalnego amerykańskiego footballu. Z naciskiem na początki raczej niż na profesjonalizm. Film ma świetny klimat lat 30tych i dwójkę bardzo dobrze wpisujących się w ten klimat aktorów – George’a Clooney’a (również reżyserującego) i Renee Zellweger. Zdecydowanie odpowiadają im te lata, to widać zarówno po wyjątkowo dobrze dobranej charakteryzacji i stylizacji, w której obydwoje wyglądają świetnie. Ale również po chęci występowania w filmach obrazujących tamte czasy. Który to już film Clooney’a i Zellweger, w którym przenoszą się w lata 30te? Film jest faktycznie przyjemny. Dialogi, zwłaszcza te z udziałem ostrej wyemancypowanej dziennikarki (Zellweger), są całkiem inteligentne i zabawne. Muzyka Randy’ego Newmana, rodem z lat 30tych, świetny ówczesny radosny jazz, momentami nowo-orleański, grany przez prawdziwy amerykański band z charakterystycznym bandżo i rozbudowaną sekcją dętą – klarnetami, saksofonami, trąbkami. Oczywiście nie jest to żadne wielkie dzieło, ale jak zaznaczyłam na wstępie, chodzi o kino niezobowiązujące. Klimat tego filmu zdecydowanie przeważa w ocenie całości. trzeba się mu poddać. Ale to …

Ile waży koń trojański

Pierwszym i – od razu dodam – najlepszym filmem tegorocznego mojego Sylwestra była najnowsza komedia Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański”. Rzecz o powrocie w nieznośne lata 80te, ale bez politykowania, chodzi wyłącznie o szok związany z „drobiazgami” tamtych czasów utrudniającymi życie. Byłby to świetny film, gdyby nie miał być komedią. Bo chociaż uśmiechnęłam się naprawdę szczerze kilka razy, a raz nawet wybuchnęłam śmiechem gromkim, to jednak nie spełnione są moje warunki komedii czyli dialogi, przy których płacze się ze śmiechu przez 80% czasu. Poza tym drobiazgiem, film jest naprawdę bardzo przyjemny. Jest świetny Więckiewicz, a kto mnie zna, ten wie, że mam absolutną słabość do tego aktora. Jest bardzo ciekawa aktorka Ilona Ostrowska w roli głównej. Okazało się, że szerszej widowni jest znana z serialu Ranczo. Mnie nie była znana w ogóle, ale ma w sobie coś bardzo ciepłego i totalnie bezpretensjonalnego. No i jest Danuta Szaflarska, która po słynnym powrocie w “Pora umierać”, pozostanie nam w łowach jako babcia idealna. Śmiesznie jest popatrzeć na te wszystkie PRLowskie paradoksy. Już dzisiaj jest nam śmiesznie, …

Happy-Go-Lucky

Filmy Mike’a Leigh oglądam zawsze z dużą przyjemnością. Zazwyczaj są w nich tak charakterystyczni bohaterowie, że gdyby pojawili się obok mnie, gdzieś na przyjęciu czy w sklepie, mogłabym bez problemu posądzić ich o bycie postacią z filmu Mike’a Leigh. Zazwyczaj też są solidnie zakręceni. Tym razem jest podobnie, choć Poppy – główna bohaterka Happy-Go-Lucky – jest zakręcona niezwykle pozytywnie. I za to pokochałam ten film. Już zwiastunach właściwie mogłam się tego spodziewać. Pozytywny nastrój jest kwintesencją filmu. Poppy jest nauczycielką, trzydziestolatką, mieszka z przyjaciółką, jest samotna i niezbyt bogata. Czy w związku z tym przeżywa traumę, zamartwia się, desperacko poszukuje mężczyzny czy cokolwiek z podobnych standardów? Nie, jest idealnie szczęśliwa. Szczerze szczęśliwa. I niezwykle pomocna wszystkim dookoła. Jest też bardzo wrażliwa na nieszczęścia innych. Ogólnie nie ma wad, cała zbudowana jest z pozytywów, co powoduje, że widz właściwie uwielbia ją od samego początku do końca. I życzy jej jak najlepiej. Trzeba się mocno pokłonić odtwórczyni głównej roli – Sally Hawkins, która się w całość narysowanej przez Leigh postaci wkomponowała idealnie. Jej Poppy jest wręcz nieznośnie …