Zachęcona entuzjazmem Macieja Nowaka i zaproszeniem mojej przyjaciółki Ani, mając urodziny w tle i kilka jeszcze innych myśli, które należało szybko z siebie zmyć dobrą lampką wina, pognałam w sobotni wieczór do restauracji Hellas, zwanej kawałkiem Grecji na Ursynowie.
Na wstępie okazało się, że miejsca jest tak mało, że trzeba się wręcz przeciskać pomiędzy stolikami, żeby dotrzeć do swojego. Wtedy było jeszcze ok., uznałyśmy, że ma być przytulnie. Wprawdzie stojący nad nami ludzie dyskutujący z kelnerami, czy szturchająca mnie co chwilę krzesłem sąsiadka ze stolika obok, lekko irytowały, ale uznałyśmy, że wynagrodzi nam te małe niedogodności butelka prawdziwej Retsiny.
Potem przyszedł kelner, jeśli można go tak nazwać. I tu małe wyjaśnienie – miejsce prowadzone jest przez rodzinę – mąż gotuje, żona kręci się po kuchni i sali, a synowie podają. Niestety całość jest logistyczną porażką. I to dość dramatyczną. Młodzieńcy niestety nie mają pojęcia nie tylko o sposobie podawania potraw, ale również o takich podstawach jak „podać przystawkę zanim podane zostanie główne danie”.
Kobieta stara się ratować cały ten rozgardiasz, ale za żadne skarby świata jej się to nie udaje. Trzeba to powiedzieć wyraźnie – tam jest tylko 5 stolików. Nie ma więc mowy o sali z tłumem gości, z których każdy ma jakieś wyrafinowane potrzeby. Nie, chodzi raczej o to, że ktoś zamawia pitę, a kelner nawet nie pamięta, kto ją zamówił, staje więc na środku sali i pyta – dla kogo ta pita.
Dość już wyżalania się, choć muszę przyznać, że nie przyjęłam tej lekkiej konwencji i totalnego zamieszania jako pewnego rodzaju klimatu Grecji. Nie, przyjęłam to raczej jako bałaganiarstwo i nie radzenie sobie z sytuacją. Zwłaszcza, że sytuacja po recenzji Macieja Nowaka raczej nabrzmiała. Ludzie odchodzą jeśli wcześniej nie rezerwowali stolika, a niektórzy są przesadzani w trakcie posiłków, bo wchodzi większa grupa wcześniej umówionych gości. Być może to miejsce jest urocze w tygodniu, kiedy nie jest takie pełne i można sobie pozwolić na większą swobodę, ale w weekend jest nieznośne.
W temacie jedzenia – niestety żadnych ryb nie było, choć w karcie widniały. Zjadłam sałatkę z bakłażana, choć chciałam bakłażana grillowanego – też nie było. Na drugie wybrałam zapiekankę krewetkową, która okazała się solidną porcją pysznych krewetek w winie i zapiekanego sera feta. Bardzo dobry wybór. Na deser była jeszcze baklawa, bardzo pyszna, nie pamiętam, żebym tak dobrą gdzieś kiedyś jadła.
Mam wrażenie, że grecka rodzina, która wpadła na ten szalony pomysł prowadzenia własnej knajpki będzie wkrótce (jak tylko ucichnie popularność po-Nowakowa i kilka jeszcze osób odejdzie stamtąd z kwitkiem bądź w takim humorze jak ja) musiała podjąć ważne decyzje organizacyjne. Proponowałabym skupić się na gotowaniu i zarządzaniu, a obsługę oddać w ręce profesjonalistów. Do kuchni naprawdę nie można się przyczepić, w obsłudze natomiast nie znalazłam naprawdę żadnych pozytywów. Mam więc bardzo mieszane odczucia.
Hellas, ul Nugat 7, Warszawa