Kultura
Skomentuj

John McLaughlin w Sali Kongresowej

Nigdy nie przepadałam szczególnie za Mahavishnu Orchestrą, to nie mój rodzaj jazzu, za mało w nim swingu, za dużo krzykliwych gitar. Zawsze natomiast miałam spory szacunek do lidera formacji – Johna McLaughlina – za to, co wyprawia z gitarą, a właściwie za to, co przy pomocy gitarowych dźwięków wyprawia z ludźmi słuchającymi jego muzyki. Poniedziałkowy koncert w warszawskiej Sali Kongresowej miał być więc dla mnie jedynie ciekawostką, możliwością usłyszenia na żywo legendy gitary jazz-rockowej. Był czymś więcej.

Jak już zauważyła – zawsze na bieżąco nadająca – JazzGazeta, McLaughlin dał czadu. Wyszedł na scenę starszy pan, wyprostowany, elegancki, w formie, ale jednak siwiuteńki. Punktualnie, bez żadnego udowadniania spóźnieniami, kto to jest gwiazdą, po prostu wszedł z zespołem, nie zachowując kolejności, nie robiąc z tego show. Przystroił odrobinę gitarę i zaczął.

Grał przekrój swoich utworów z różnych lat – swoją drogą, jak to miło, że ktoś może z takiej kolekcji wybierać. Były i ballady i nawet funky. Zaskoczył mnie brzmieniem swojej gitary, znacznie mniej jazz-rockowym niż bym się spodziewała, znacznie bardziej fusion. Ale były też momenty romantyczne wręcz, czego kompletnie po tym koncercie nie oczekiwałam. Oczywiście masa przewrotnych rytmów, spośród których tylko najbardziej wyrafinowana część widowni wyławiała „gdzie jest raz”.

To były porządne dwie godziny grania. A momentami emocje były tak wielkie, że można było się spodziewać wirujących marynarek na widowni. Rozgrzał mocno publikę zarówno lider, jak i akompaniujący mu zespół. Świetny Gary Husband – multiinstrumentalista grający na keyboardach i perkusji i bardzo dobry perkusista – Mark Mondesir, który dopiero w końcowej części koncertu w dialogu dwóch perkusji mógł pokazać na co naprawdę go stać.  

Koncert Johna McLaughlina uważam za bardzo dobre widowisko. Również nagłośnienie – nie było za głośno ani przez moment – sprawdziło się rewelacyjnie i przypomniało, że jednak Peter Cincotti w tej sali po prostu sobie nie poradził, choć publika i JazzGazeta uważają inaczej. Więcej takich McLaughlinów w Warszawie poprosimy.

John McLaughlin, Sala Kongresowa Warszawa, 19 maja 2008