Pomysł na to miejsce jest niesamowicie prosty i interesujący zarazem. Właściwie to dziwne, że nie ma wielu takich restauracji w Warszawie. Tu, gdzie kuchnia kresowa obecna jest w domach od zawsze. Być może zresztą dlatego właśnie. Mamy knajpy polskie, włoskie, greckie, francuskie, hiszpańskie, chińskie, japońskie, tajskie, indyjskie, międzynarodowe, nawet cejlońskie … a kuchni kresowej mało. No ale jest na Wilanowskiej. Projekt Kresowiak 🙂
Myślę, że łatwe to wcale nie było. Zresztą pierwsze starcie kelner – klient obserwuję już przy składaniu zamówień. Ja nie mam żadnych wspomnień rodzinnych związanych z kuchnia kresową, ba, w moim domu nie jadało się nawet pierogów, co skutecznie wypominam mojej mamie do dziś. Mój towarzysz jednak ten rodzaj kuchni zna na wylot. Dyskusja rozpoczyna się o tym, czy farsz do kartacza powinien być surowy czy gotowany – każdy ma inne zdanie. Ostatecznie kartacze nie zostają zamówione. To, że nie jest łatwo potwierdza potem jeszcze pani menedżer. Tu w Warszawie sporo ludzi ma swoje osobiste odniesienia do kuchni kresowej, trudno z nimi dyskutować, trudno też wszystkich zadowolić.
Na czekadełko dostajemy pyszny świeży chleb litewski z dwoma mazidełkami – twarożkiem i smalcem z kaczki. Twarożku nie jadam, ale kaczy smalec jest przepyszny, pieczywo podobnie. Dania zaczynam od zupy – Ucha carska z wódką i kawiorem. Ucha kojarzy mi się z pysznym esencjonalnym wywarem rybnym. Tu być może i tak jest, ale wódki ciut zbyt wiele, wobec czego całość nabiera bardziej jej smaku niż wywaru rybnego, szkoda. Wygląda bowiem świetnie. Klarowny bulion pięknego jasnego koloru, gałązka tymianku rzucona dla ozdoby, dwa kawałki ryb (ości niestety też nieco dają mi popalić), a na nich ślicznie prezentująca się łososiowa ikra. Duża. Myślę, że to danie ma przyszłość, trzeba się tylko skupić na wydobyciu smaku właściwego.
Na drugie idą Bliny z łososiem i blanszowanym szpinakiem. Bliny wybitne. Drożdżowe (tak, wiem, zdania na temat drożdżowości blin też są podzielone), puszyste, mięciutkie, idealna konsystencja. Na nich szpinak – dodałabym więcej czosnku, ale szpinak pyszny. Obok ładnie zwinięte w ruloniki kawałki łososia. Bardzo to dobrze wygląda i dobrze smakuje.
Warto dodać, że Kresowiak próbuje być czymś więcej niż tylko knajpa. Jest kwartalnik kulinarno – kulturalny (wręcz idealnie wpisuje się w podtytuł tego bloga), jest wymyślony dość ciekawie tygodniowy spis promocji kulinarnych – np. w soboty święto gęsiny, we wtorki dania mączne i ziemniaczane kosztują 50% mniej itd. To pachnie pomysłami i zachęca do bywania. Będziemy chyba to miejsce obserwować.
Myślę, że warto Kresowiaka odwiedzić. Obsługa wie co robi, kelner potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak przygotowuje się dania, zna się na winach, umie doradzić odpowiednie smaki. Ponieważ to ciągle bywa często jeszcze trudny temat, obsługę zaliczam Kresowiakowi na plus. Chciałabym się jeszcze zachwycić kuchnią, tej odrobiny westchnienia mi tu brakowało, ale podsumowując całość – jest na porządnym poziomie.
Kresowiak, Al. Wilanowska 43C, Warszawa