Wsłuchuję się w nowego Kurta Ellinga Dedicated to You. To płyta, którą Kurt zadedykował Johnowi Coltrane’owi i Johnny Hartmanowi wykonując na niej utwory z ich repertuaru.
Kurt – jak zwykle – świetny. Uważam go za najlepszego w tej chwili wokalistę jazzowego na świecie i stawiam na tym pierwszym miejscu na równi z Alem Jarreau. Zresztą ich wspólne wykonanie Take 5 – kto nie widział, odsyłam do YouTube’a, to absolutny majstersztyk wokalistyki jazzowej, po prostu mistrzostwo świata.
Ale takiego Kurta jak w tej krótkiej wprawce z Alem Jarreau,brakuje mi na tej płycie. Zresztą, muszę to przyznać, nie gustuję w interpretacjach jazzowych wykorzystujących instrumenty smyczkowej, tutaj mamy do czynienia z kwartetem. Mam wrażenie, że do rytmu utworów jazowych po prostu najzwyczajniej smyczki nie pasują. Zresztą na tej płycie, ilekroć jest jakieś intro, czy inny fragment bez towarzyszenia kwartetu, od razu robi się normalniej, lepiej, jakby bardziej jazzowo.
Sam Kurt jest oczywiście znakomity, ale brakuje jego wokaliz, brakuje jego popisów erudycji muzycznej, tak charakterystycznych dla niego cytatów z innych wykonawców … Jakby dedykacja tej płyty dwóm wybitnym muzykom, miała nam zrekompensować wszelkie inne muzyczne cytaty.
Na uwagę zasługują zdecydowanie Lush Life i Nancy With Her Laughing Face, być może dlatego, że w tym klimacie balladowym, kwartet smyczkowy nieco lepiej się wkomponowuje niż w utworach wymagających swingu, rytmu, feelingu.
Takiego Kurta, jak na tej płycie wolałabym nie słuchać. Bardzo poproszę o powrót do normalności z poprzednich płyt. Mam nadzieję, że na zbliżającym się koncercie w Kongresowej, kwartet smyczkowy zostanie pozostawiony w domu.