Kultura
Skomentuj

Maseli & Ścierański w Panoramie

W bardzo ciekawy klubie w Katowicach – Ligocie, gdzie zwykle odbywają się koncerty, ale bardziej bluesowe czy rockowe, rozpoczął się flirt z jazzem. Na pierwszą linię poszli moi ulubieni i widywani już wcześniej w tym zestawie Bernard Maseli i Krzysztof Ścierański. Sam klub jest świetnym miejscem, z bardzo dobrym jedzeniem, mnóstwem ludzi na sali i na zewnątrz. Świetna obsługa i bardzo przyjemny wystrój – fajnie stylizowany na lata 70te i 80. Super miejsce.

Koncert w piątkowy wieczór, sala pełna, pełno też na zewnątrz. Dobra pogoda. Ludzie w różnym wieku. Od studentów do ludzi po 60tce. Niesamowita mieszanka, ale przebywająca ze sobą w zupełnej koegzystencji. W tym zróżnicowanym towarzystwie, częściowo zajadającym, częściowo popijającym piwo, pojawili się muzycy.

Zagrali w oknie, śmiejąc się, że to koncert pt. północ – południe – wschód – zachód, tak, żeby muzyka unosiła się zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Który artysta by się na to zgodził? Oświetleni reflektorami, obstawieni sprzętem, byli świetnym łupem dla … komarów, które skutecznie utrudniały im wyłączne skupienie na muzyce. Utrudniała też atmosfera. Ludzie, choć świetnie się bawiący i w naprawdę dużej grupie, nie przyszli tam w większości z powodu tego koncertu. Przyszli raczej, żeby się spotkać ze znajomymi, przyszli na piwo. Siłą rzeczy więc nie wczuli się w klimat tej bardzo przecież klimatycznej muzyki, nie poszli za dźwiękami w muzyczną wyobraźnię i nie zapewnili muzykom takiego odbioru, na jaki zasługują.

Wiem, jak grają Maseli i Ścierański kiedy jest klimat i feedback ze strony publiczności. Wiem, bo choć na ich koncercie w Jazzowni Liberalnej może zbytnio się skupiłam na oczach Benka, od których (no przecież jestem tylko sobą!) i tym razem trudno mi było oderwać wzrok – wybaczcie wszyscy szukający u mnie technicznych opisów ekwilibrystyk wibrafonowych (KAT-owych?) i basowych – ale poczułam wtedy niesamowitą atmosferę, niesamowite przenoszenie w innej nierzeczywiste sfery. Trochę to odebrałam tak, jakby poza grą na swoich instrumentach, poruszali też jakieś struny we mnie. Jakkolwiek patetycznie to brzmi, jestem pewna, że jeśli ktoś wtedy był w Jazzowni, wie, o czym mówię.

Tym razem było bardzo profesjonalnie. Zwykle Krzysztof podawał na basie piękne melodyjne tematy, potem obydwaj panowie improwizowali, często zapominając o komarach i skupionej w większości na sobie publiczności, czasem unosząc się lekko ponad, tak, jak tylko oni potrafią. Jak to u nich, momentami nie było wiadomo, kto wydobywa który dźwięk, znowu było porozumienie, świetne zgranie, uśmiechy do siebie, żarty muzyczne, żarty z grupką publiczności skupionej na koncercie i wielka wrażliwość muzyczna. Ale nie było tego czegoś WIĘCEJ. Tego szaleństwa, zabawy totalnej, odjazdu w improwizacjach niesionych atmosferą koncertu, uniesień, po prostu nie było uniesień. A jeśli już raz się ich widziało w takim trybie, to innych trybów nie chce się doświadczać.

Panorama na gruncie jazzowym dopiero debiutuje, a publiczność, szczególnie jazzową – jak wiadomo – trzeba sobie wychować, albo przyciągnąć. Jestem pewna, że w tym miejscu jest potencjał i można go w przyszłości wykorzystać. Byłam z przyjaciółką, niewidzianą od dłuższego czasu, więc po koncercie i ja zajęłam się rozmową i rozkoszowaniem przebywania na tzw. starych śmieciach. Potem jednak naszła mnie refleksja, że ten koncert mógł się zupełnie inaczej potoczyć. Mam nadzieję jeszcze kiedyś unieść się z Maselim i Ścierańskim na taki poziom wrażeń, który i mnie i – jak sądzę –  im jest od czasu do czasu potrzebny.