Czasami mnie męczy ciągłe poszukiwanie nowych miejsc i wybieram się gdzieś, gdzie już byłam wielokrotnie. W tym duchu odwiedziłam ostatnio czynne od zawsze Portucale, jedną z bardzo niewielu portugalskich restauracji w Warszawie. Moje poprzednie wizyty były w większości udane, choć to miejsce miewało wpadki, zwykle wychodzili średnio na plus.
O wystroju nie ma co tu pisać. Żeby wejść do restauracji schodzimy schodkami na sam dół. Miejsce wygląda tak, jak wyglądało od lat. Na ścianach kafle układające się w biało – niebieski symbol Lizbony. Do kuchni i innych pomieszczeń drzwi jak na statku, z okrągłym okienkiem. Tu rzucona jakaś gitara, tam wielki telewizor a na nim mecz, dookoła obrazków na ścianach lampki choinkowe… W wyglądzie panuje więc bałagan, ale nie po to tu przychodzimy.
Portucale słynęło kiedyś z dobrych owoców morza. Zaczynam więc od Sopa de Marisco (22zł) jest to zupa z owoców morza z kalmarami, młodą ośmiornicą, białymi małżami i krewetkami. Zupa jest bardzo aromatyczna, treściwa i pięknie pachnie. Ma faktycznie spore porcje owoców morza i z pewnością nie pochodzą one z klasycznych mrożonek. O wygląd tego dania jednak nikt tu nie zadbał. Na dodatek zjedzenie zupy jest dość uciążliwe ze względu na poszczególne skorupki, które trzeba z niej wydobyć. Dobre danie, ale wystarczyło bardzo niewiele, a mogło być świetne.
Przy daniu głównym kontynuuję wątki owoców morza. Polvo a lagareiro (60zł) czyli Cała ośmiornica pieczona z ziemniakami, oliwą z oliwek i czosnkiem. To danie nie do przejedzenia. Jest ogromne, nawet jeśli nie ma się ochoty na ziemniaki. Ośmiornica jest spora. Solidnie podpieczona, momentami nawet za bardzo. Mięsista, ale nie gumowa w środku. Bardzo przyjemna, choć moim porównaniem ośmiornicy jest ta podawana od czasu do czasu w Mamma Marietta. Tej konkurencji tutejszy „morski stworek” z pewnością nie wytrzymuje.
Na deser klasyk. Pamiętam, że już go jadłam. Niezwykła prostota. Mousse de chocolate (12 zł) Tradycyjny portugalski mus czekoladowy z kropelką brandy. Podany w drinkówce, polany brandy. Cała filozofia. Bardzo czekoladowy i dobrze kończący wieczór. Popijam do niego dziesięcioletnią Maderę.
Portucale coraz trudniej radzi sobie z czasem. Mam wrażenie, że miejsce wymaga solidnego liftingu, zarówno wnętrza, jak i całego menu. Jest dobra podstawa, bo ktoś tu potrafi gotować. Dobrze więc byłoby tego nie stracić. Konkurencja dookoła robi co może, by przyciągnąć gości, a tutaj czas się po prostu zatrzymał.
Restauracja Portucale, ul. Merliniego 2, Warszawa
Relację z mojej poprzedniej wizyty w Portucale przeczytacie tutaj. Zapraszam też na fanpage Frobloga na Facebooku po więcej zdjęć.