Międzynarodowa, Restauracje, Śródmieście
Skomentuj

Restauracja Kaprys

Było deszczowo, szaro i smutno. Snułam się markotnie po Kruczej. Spod parasola podziwiałam jak pięknie się rozwija, jak cudnie powstają tu kolejne nowe miejsca. Nie miałam w sumie ochoty nic jeść, przechadzka była bardzo bezcelowa i wyglądała na równie bezsensowną. Na tyle bezsensowną, na ile można sobie na brak jakiegokolwiek sensu pozwolić w weekend. I nagle spojrzałam w prawo i rzuciły mi się w oczy tulipany. Czerwone, radosne, zupełnie nieprzystające do bury na zewnątrz. Wciągnęły mnie do środka.

A wewnątrz pięknie. Prostota i elegancja. Przestrzeń. Gra świateł, luster, delikatnej ekskluzywności. Jakiś kredens-antyk, sofa w palarni, proste krzesła i obrusy, do tego te tulipany … Od razu widać, że miejsce żyje. Szefem tej restauracji, serwującej polską i międzynarodową kuchnię jest Tomasz Łapiński, znany do tej pory z różnych odsłon kuchni japońskiej.

Sprawdzam kartę. Sporo standardów. Carpaccio, tatar, krewetki … ziewam. Ale nagle widzę Ceviche – cienkie plastry dorady gotowane na zimno w soku z lemonki z chili, świeżą kolendrą i oliwą z oliwek. Zamawiam. Przychodzi pięknie podane, pachnące kolendrą i limonką. Z ciemnym pieczywem i prawdziwym masłem. Kosztuję i przez chwilę jestem w Ameryce Południowej, gdzie ceviche jest daniem narodowym. Pewnie nie z dorady, ale i ona dzielnie sobie tutaj poradziła. Pyszny i niezwykle atrakcyjny starter.

Tuż po zamówieniu, a przed podaniem przystawki podchodzi do mnie kelner i zadaje dodatkowe pytania. Czy ceviche ma być bardzo pikantne? Można dostosować stopień ostrości. Zwykle podaje się je w Kaprysie z dużą ilością chilli. Proszę o wyrozumiałość. W efekcie ceviche jest idealne – lekko tylko ostre. Pyta też o steka, którego zamówiłam na danie główne. Chce wiedzieć, jak rozumiem krwisty. Lubię takie doprecyzowywania. Wiem, że każdy inaczej pojmuje słowo krwisty, steki prawdziwie ociekające krwią często wracają odsyłane do kuchni. Dlatego precyzuję – „niech leje się krew” mówię.

Może utrudniłam prezentację tego steka. Podziękowałam za dodatki, chciałam po prostu mięsa w czystej formie. Kiedy dostałam talerz, nie mogłam przestać na to patrzeć. Było na nim dosłownie wszystko. Pomidory, pomarańcza, cytryna, kiwi, marchewki, ziemniaki, kiełki i nawet fisalis. No i był też Stek wołowy – soczysta polędwica wołowa na sosie grzybowym z grillowanymi borowikami. Na nim się skupiłam. Przekroiłam, był mięciuteńki, lekko tylko ścięty z zewnątrz, o idealnej konsystencji. Obudził we mnie wampira. Naprawdę chciałam się rzucić i rozerwać ten kawał mięsa jak prawdziwy drapieżnik. W końcu mam grupę krwi 0. Był to wybornie przygotowany kawałek wołowiny, z bardzo dobrym sosem i smacznymi borowikami. Co robiły na talerzu te wszystkie inne kolory? Nie wiem i w ogóle mnie to nie interesuje. Kto tak gotuje, nie musi dokładać mi rozpraszaczy na talerz.

Do Kaprysu można zadzwonić z wyprzedzeniem i „kapryśnie” zażyczyć sobie przygotowania dania według swojego pomysłu. Nie wiem, ile osób z tego korzysta. To ciekawy pomysł, ja wychodzę jednak z założenia, że w restauracji płacę również za czyjś pomysł. Wydaje mi się też, że w Kaprysie pomysłów nie brakuje. Mam nadzieję, że karta będzie się zmieniała co jakiś czas, jestem bowiem pod wrażeniem tej kuchni i zamierzam tu wrócić na kolację.

Restauracja Kaprys, ul. Krucza 16/22, Warszawa

Po więcej zdjęć z Kaprysu zapraszam na Stronę Frobloga na Facebooku.