Bardzo mnie zastanawia, co takiego się wydarzyło Almodovarowi, że Allenowski film „Vicky Cristina Barcelona” był bardziej Almodovarowy niż najnowszy film Almodovara „Skóra w której żyję”. Przedziwne.
Mam nadzieję, że „Skóra w której żyję” to tylko wypadek przy pracy, że reżyser wróci do swoich prawdziwych klimatów, które tak mocno poruszają i zachwycają. Zwykle po wyjściu z kina, po filmie Almodovara, odczuwałam uniesienie, to było kino najwyższych lotów, dla wybranych widzów. Czułam się wobec tego uskrzydlona i wybrana. Tym razem czułam się kiepsko.
Przede wszystkim brakowało ciepła. Uwielbiam nie tylko piękne ciepłe kolory w filmach Pedro Almodovara, ale też uczucia. Czasem krzywe, wypaczone, niezrozumiałe, ale zawsze prawdziwe, mocne, intensywne. Tutaj nie ma ich w ogóle. Najczulsze bodajże sformułowanie to słowo „tygrysek” wypowiedziane przez matkę do syna, kryminalisty, złodzieja i gwałciciela, przebranego w karnawałowy strój tygrysa.
Jest to ponoć thriller, ale jeśli tak, to brakło napięcia. Brakło też poczucia humoru, Pedro wracaj do siebie, jeśli miałeś gorszy humor na Boga, nie rób już więcej w takim humorze filmów. Zwykle na Trwoich filmach śmiałam się mocno albo przez łzy albo naprawdę. Tym razem, nie zaśmiałam się ani razu. Nie śmiał się też nikt na sali. Cisza głucha.
Cudny jest tylko Antonio Banderas. Powraca do źródeł po latach grzeszenia z komercją. Jest nie tylko prze-przystojny w tej swojej dojrzałości, ale też mocno gra, jest wyrazisty i w 100% autentyczny w tym, co robi. Chciałabym go zobaczyć takiego w dobrym filmie.
Być może problemem „Skóry w której żyję” jest fabuła. Zwykle Almodovar scenariusze pisał sobie sam, bazował na swoich pomysłach, tu również jest autorem scenariusza, ale stworzył go na podstawie powieści “Tarantula” Thierry’ego Jonqueta. Być może więc nie potrafi tego robić, być może nie powinien sięgać po dzieła innych twórców, tylko pozostać przy swoich, bardzo pokręconych, ale cudnie odkrywczych i emocjonalnych koncepcjach. Miejmy nadzieję, że do nich wróci, a kolejny film będzie potwierdzeniem tego, że ten był wyłącznie potknięciem, bolesnym dla fanów, ale krótkotrwałym.
W skali od 1 do 10 daję 5 za ogromne rozczarowanie