Pisałam już kiedyś pełną notkę o nowym Brasserie Michela Morana, dzisiaj więc tylko krótko i na temat, ponieważ ostatnio zdarzyło mi się przebywać tam na lunchu. To miejsce ma bowiem dwie twarze – wieczorową kolacyjną i lunchową, w środku dnia. Obydwie są równie udane.
Na szybki lunch zamówiłam zestaw z 70 zł, w którym jest kilka przystawek, dań głównych i deserów do wyboru. Zaczęłam od Dumplingów faszerowanych kurczakiem i krewetkami w sosie ostrygowym. Uwielbiam sos ostrygowy, dobrze doprawia dania. Ale nawet w tym mocnym smakowo sosie wyczuwalne były kawałki krewetek – farszu pierożków. Drobne danie, ale bardzo dobre.
Na drugie nieco bardziej wyrafinowana kompozycja Halibut na kawałkach dyni z kaparami. O Boże, jakie to było pyszne! Trzeba oczywiście lubić halibuta, który jest dość tłusta rybą. Danie samo w sobie było też ogromnie sycące, więc warto je jeść będąc głodnym, ale kompozycja z kategorii wybitnych. Naprawdę pyszne połączenie ryby, dyni i kaparów.
I deser, na który początkowo wybrałam coś innego, ale przybiegł Michel osobiście – jak to ma w zwyczaju – i powiedział, że nie jest w 100% zadowolony z tego deseru, że jeszcze go trenują i próbują. Poprosił mnie o zmianę. Widzieliście kiedyś coś takiego w innej restauracji? Szef kuchni, który tak dba o dobre samopoczucie sowich gości, że przyznaje się do swoich nieco mnie udanych dzieł? Poszłam w standard – Moelleux z gorzkiej czekolady na sosie waniliowym. Bo – jak już pewnie wiecie – dla mnie im więcej czekolady, tym lepiej.
Podsumowując, nawet w porze sobotniego lunchu, gdzie wszystko jest raczej śpiące i leniwe, nawet za 70 zł za całość, można zjeść w Michel’s Brasserie dania, które pozostaną Wam na długo w głowach jako dzieła sztuki kompozycji kulinarnych.
Michel’s Brasserie, Warszawa, ul Grzybowiska 5A