Film oparty jest na dwóch niezwykle mocnych punktach. Pierwszym jest oczywiście Sean Penn, drugim muzyka Davida Byrne’a. Więcej właściwie niczego tu nie ma, ale to wcale nie oznacza, że nie warto zobaczyć.
Sean Penn jest jednym z najlepszych współczesnych aktorów. Wstrząsnął mną w Obywatelu Milk, gdzie grał rolę stojącą w sprzeczności z jego własną fizjonomią. Wydawało mi się do tego momentu, że aktorów trzeba dopasowywać do ról, on udowodnił, że może dopasować siebie do postaci, którą gra. Nawet, jeśli pozornie zupełnie do niej nie pasuje. Niezwykłe odkrycie.
We „Wszystkich odlotach Cheyenne’a” Penn ponownie pokazuje twarz, której jeszcze nigdy nie pokazał. Gra ją całkowicie nowymi środkami. Mam wrażenie, że właśnie dlatego przyjął rolę w tym filmie, chciał zagrać coś, z czym nie miał do tej pory do czynienia. Jest więc ponownie inny niż dotąd. Zastanawiam się, ile jeszcze odsłon Seana Penna zobaczymy. Nie przestaje mnie zadziwiać.
Historia jest trochę smutna, trochę dziwna, trochę sentymentalna. Popularny kiedyś gwiazdor rocka dowiaduje się o śmierci swojego ojca. Nie utrzymywał z nim kontaktów od wielu lat, jednak wydarzenie to wstrząśnie nim na tyle, by chcieć się dowiedzieć o ojcu więcej. Okazuje się, że staruszek przez całe lata poszukiwał swojego prześladowcy z obozu koncentracyjnego, ale nie zdążył go odnaleźć. Rockman rusza więc dopełnić misję ojca. I to tyle. Kino drogi można byłoby powiedzieć. Drogi także mentalnej. Cheyenne przechodzi w trakcie tej podróży przez kolejne etapy pogodzenia ze sobą samym, odnalezienia prawdziwego siebie.
Dużo w tym filmie jest muzyki. I to dokładnie nawiązując do głównej postaci – muzyki lat ubiegłych. W pewnym momencie pojawia się nawet sam David Byrne w roli siebie samego. To dodatkowy smaczek. Niemniej jednak to muzyka właśnie robi nastrój tego filmu. Jest wbrew trudnemu tematowi radosna i optymistyczna, pozwala spojrzeć na bohatera z innego punktu widzenia. Świetnie dobrana, genialnie zagrana. Wcale się nie dziwię, że jeden z utworów Byrne’a został wykorzystany przez Microsoft do promocji Windows Media Playera. Ma energię.
To niezłe kino. Momentami zabawne, momentami wzruszające, momentami smutne. Z pewnością warto zobaczyć ze względu na Penna i muzykę. Czy koniecznie trzeba się w tym celu wybierać do kina? Nie sądzę. Myślę, że jest to jeden z tych filmów, który spokojnie można zobaczyć na DVD. Bez żadnej straty. Jednak – tak czy inaczej – warto.
W skali od 1 do 10 daję 7