To nie jest moja pierwsza wizyta w Bałkańskim Kotle, pierwszy raz byłam tu kilka miesięcy temu. Zrobiło na mnie wrażenie to, że w bardzo blokowym klimacie Ursynowa, można stworzyć miejsce z fajnym bałkańskim klimatem, gdzie gotuje prawdziwy Serb i na dodatek gotuje tak, że dla samego jedzenia warto wracać.
Zatem wróciłam. Tym razem w sobotę. Z poprzedniej piątkowej wizyty pamiętam spore grupy ludzi biesiadującą przy wieloosobowych stołach. Tym razem jest spokojniej. Tylko kilka stolików zajętych. Miejsce nie zorganizowało oglądania meczu i pewnie to odebrało sporą grupę klientów. Nie przeszkadza mi to wcale, zastanawiałam się nawet czas temu czy nie robić rankingu miejsc EURO-free, ale sobie podarowałam. W każdym razie, nie ma tu ani rzutnika ani ekranu, co ostatnio należy do mniejszości.
Do pieczywa podano nam Ljutenicę. Jak się dowiaduję to serbska odmiana ajvaru. Ajvar uwielbiam, a Ljutenica jest jeszcze lepsza. Źródła twierdzą, że z założenia powinna być bardziej pikantna niż ajvar. Tak czy owak, bardzo to dobre czekadełko.
Na starter zamawiam moje ukochane bakłażany. Plavi patlidžan – grillowany bakłażan w sosie cytrynowo-czosnkowym. Żyć nie umierać. Przepysznie zgrillowany bakłażan, doprawiony bardzo dobrym sosem, gdzie czosnek i cytryna mają rolę wiodącą. To proste jedzenie, ale próbowałam grillować bakłażana własnoręcznie wielokrotnie i jakoś nigdy nie zbliżył się nawet do tych najlepszych, podawanych w restauracjach. Plavi patlidžan zdecydowanie do tej grupy właśnie się zalicza.
Do Bałkańskiego Kotła przychodzi się na doradę lub kalmary. To jest specjalizacja tego miejsca. Baby kalmary dostarczane są tutaj trzy razy w tygodniu, a nie – jak to zwykle w Warszawie z owocami morza bywa – w środy lub czwartki. Poprzednio jadłam faszerowane serem, tym razem wybieram więc Lignje na žaru – świeże kalmary z grilla, podane z ziemniakami po dalmacku. Dostaję prostą formę – pyszne, mięciuteńkie baby kalmary z odrobiną czosnku, do tego bardzo dobre ziemniaki ze szpinakiem. I choć ziemniaków zwykle nie jadam, tutaj sobie pozwalam. To naprawdę popisowe danie Bałkańskiego Kotła.
Kolacji towarzyszy Alba Robinia ze szczepu z chorwackiego producenta Matosevic. Piliśmy ją już kiedyś tutaj, potem towarzyszyła nam w trakcie kolacji w Guccio Domagoj, teraz wybieramy ją ponownie. To pyszne wino, dojrzewające w akacjowych beczkach, bardzo w moim guście. Kończymy deserem. Vulkanski vrh – ciasto czekoladowe z likierem pomarańczowym. Doceniam wariację na temat ciasta czekoladowego, zwłaszcza, że czekolada i pomarańcze to dla mnie połączenie idealne. Likier pomarańczowy jest tu zbyt subtelny, za to obficie użyta skórka pomarańczowa dodaje czekoladzie uroku.
Bałkański Kocioł to małe osiedlowe miejsce. Istotnie się jednak wybija. Nie oferuje siedemnastej z rzędu pizzerii czy pseudo-włoskiej kuchni. Właściciele zaproponowali kuchnię bałkańską, szef kuchni jest prawdziwy i takie też serwuje dania. Ceny są bardzo atrakcyjne, można więc spokojnie wybrać się tutaj nawet z bardzo odległych dzielnic Warszawy. Podtrzymuję swoje zdanie z poprzedniej wizyty, dla mnie to najlepsze kalmary w mieście.
Bałkański Kocioł, al.KEN 88 lok U8, Warszawa
Po więcej zdjęć Bałkańskiego Kotła zapraszam na Stronę Frobloga na Facebooku.