Futurystyczny budynek o kształcie połowy serca wbitego w ziemię. Pomiędzy wieżowcami Placu Europejskiego. Ma być symbolem serca Europy. Czy faktycznie nim jest? Nie wiem, ale z pewnością jest najbardziej nietypową budowlą w tym mieście. Na dodatek nazywa się Genesis. (Choć złośliwi przezywają go „Gargamelem”). Geneza, początek. Symbole drzewa towarzyszą temu miejscu na każdym kroku. Jest więc serce, jest geneza, a jaka jest kuchnia? Smaczna. Tylko, że zupełnie z wizerunkiem tego miejsca niespójna.
Można oczywiście spodziewać się, że właściciele gwiazdkowego Senses, otwierając kolejne miejsce, będą podążali za kolejną gwiazdką. Można oczekiwać kuchni rozszalałej w stopniu równym z budynkiem. Można. Ale jeśli się wie, kto tu został szefem kuchni, a został nim Artur Grajber, to dlaczego się tego spodziewać? Dobrze się zrozummy, Artur Grajber to jest szef kuchni, który przez wiele lat pracował w Hotelu Sheraton. To jest człowiek, który o warsztacie wie wszystko, ale wyparka i lab to nie jest jego żywioł. (I chwała Bogu zresztą, bo pretendentów do tytułu „artysty wyparki i labu” mamy już zdecydowanie zbyt wielu!) Jeśli ktoś przez chwilę pomyślał rozsądnie, co tu może być serwowane, wiedząc, kto będzie gotował, to nie jest to dla niego żadne zaskoczenie.
Od momentu, kiedy poznałam nazwisko szefa kuchni, wiedziałam mniej więcej jakiej kuchni się spodziewać. To jedzenie ma przyciągać pracowników okolicznych wieżowców. Grajber to szef kuchni, który jako jeden z niewielu potrafi ogarnąć imprezę na kilkaset osób. Genesis ma być miejscem przygotowanym na robienie biznesu, a nie na robienie sztuki. Ok, nie współgra to z bryłą, ale to zupełnie inna kwestia.
Genesis: Ogólne wrażenie
Genesis przede wszystkim ma bardzo atrakcyjne otoczenie. Niby siedzi się na placu z wieżowcami, ale czuć polot projektanta tego placu, czuć trochę większy, żeby nie powiedzieć wielki, świat. Wieczorami latem mamy tu pokazy filmów, podświetlone obrazy, fontanny, mamy nowy plac, który żyje swoim życiem i przyciąga duże grupy ludzi. Mamy też ładną aranżację krzeseł i sof na zewnątrz restauracji, która z pewnością do Genesis przyciąga.
Wnętrze to już zupełnie inny temat. Osławiony mapping, czyli aplikacje świetlne, które wyświetlają się na ścianach są trudniejsze w opisie niż z odbiorze. Jakoś nie robi to na mnie aż takiego wrażenia, jakby się wydawało twórcom.
Miejsce ma ogromny bar, sporo stolików na parterze, bardzo ładne pięterko z mniejszą liczbą stołów, ale za to otwartą kuchnią. Ogólnie jest to bardzo ciekawe, zupełnie nieszablonowe wnętrze. Z pewnością ma charakter.
Natomiast spójność tego niezwykle wykręconego budynku z jedzeniem, jest tu wielkim zagadnieniem. W tak futurystycznym budynku, serwuje się kuchnię na granicy comfort foodu. W tak rozszalałym wnętrzu, gdzie nie było w wystroju ani jednego standardowego elementu, wszystko zostało zrobione na zamówienie, podaje się kuchnię standardową. To się musi kłócić. I to się kłóci.
Genesis: Obsługa
Magdalenę Gumielę – tutejszą sommelierkę – kojarzę jeszcze z Nowej Próżnej. Mocno się wybijała na tle tamtego miejsca. Tu radzi sobie znakomicie. To jest osoba z tak świetnym sznytem do obsługi gości, że trudno kogoś takiego znaleźć, naprawdę. Już jej postawa – wyprostowana, elegancka – sugeruje, że wie co robi. Karta win to potwierdza. Pani Magda jest bardzo jasnym punktem na tej sali. Co do innych, jest różnie. Jedni są sympatyczniejsi i lepiej zorientowani, inni mniej i gorzej. Ale ogólnie z obsługą jest dobrze.
Genesis: Jedzenie
To kuchnia dość prosta, choć nie przesadnie. Czytelne są azjatyckie i śródziemnomorskie wpływy. Nie powoduje moich zachwytów i wzlotów, ale też trzeba jej oddać sprawiedliwość – jest smacznie. Fajniej przy Kremie z kiszonych szparagów (28zł), w którym pływają jędrne krewetki i bardzo ciekawe w smaku kiszone szparagi. W nowej wersji ta zupa pozbawiona jest krewetek.
Słabiej przy Plastrach ozora wołowego w chrupiącym sumaku (26zł), bo za dużo tu się dzieje. A kiedy wielkie żółte kleksy okazują się być mieszanką daikonu z kurkumą… zastanawiam się nawet przez moment, po co się coś takiego w ogóle robi? Kto ma szansę to smakowo ogarnąć. Ozorek za to zjadam w całości, bo jest bez zarzutu.
Lepiej robi się przy Podsuszonych plastrach kaczki, bo minimalizm wziął górę i pozwolił zaprezentować się dobremu produktowi. Z głównych dań bardzo przyjemny jest Kulbin opiekanym w białym winie z warzywami (78zł). Po prostu dobra ryba z chrupką skórką i dobrze upieczone warzywa. Prosta, czysta, dobrze wykonana robota.
No i steki. Antrykot, rostber, polędwica, z jałówki, z krów rasy Hereford, a nawet Kobe. (30-120zł / 100g) Steki to osobna historia. Po pierwsze mamy tu właściciela, który o wysokiej jakości mięsie wie wszystko i ma do niego dostęp. Po drugie mamy tu najlepszy na świecie piec opalany węglem drzewnym marki Mibrasa (nie drzewny, jak to nazywa restauracja robiąc zresztą błąd po polsku i angielsku – zamiast charcoal pisze wood). Kiedy w Barcelonie jadłam rzeczy oznaczone ‘charcoal’, to smak i zapach dymu były tak wyraziste, tak mocne, że nie dałoby się tego pomylić z niczym innym. Ze stekami w Genesis tak nie jest. Pierwsze dwie moje wizyty miały miejsce w lipcu, ostatnia we wrześniu. Po tej wakacyjnej przerwie odczułam różnicę, jest więcej dymu w smaku, ale do niezapomnianych hiszpańskich dań ‘charcoal’ długa jeszcze droga.
Jeszcze kilka zdań o deserach. Cukiernikiem jest tutaj Rafał Gajownik. Poprzednio Belvedere. Deser Czekolada / pasiflora / rokitnik (24zł) jadłam dwukrotnie. Robi wrażenie atrakcyjną prezentacją, dobrym produktem bazowym oraz kontrastem passiflory i rokitnika z czekoladą. Ten zestaw zawsze dobrze działa. Mogłabym się czepiać. Po co zarówno marakuja jak i rokitnik, skoro powinno być albo jedno albo drugie, bo smaki obydwu są w podobnie kwasowych nutach, zwłaszcza, jeśli skontrastowane z czekoladą, ale czepiać się nie będę. To deser na wysokim poziomie na tle warszawskich deserów. Bardzo wysokim.
Genesis: dla kogo?
Trzy wizyty w Genesis rozłożone w czasie dają perspektywę. Łatwo zobaczyć, co się zmieniło na lepsze a co na gorsze. Całość idzie w dobrą stronę. We wrześniu było lepiej niż w lipcu, a sądzę, że może być jeszcze lepiej. Oczywiście, jeśli tylko zrezygnujemy z oczekiwania “nie wiadomo czego” i po prostu przyjdziemy tu smacznie zjeść. Polecam zatem osobom, które lubią prosto – ryba z warzywami, stek z ziemniakami i dobrym sosem – a jednocześnie są w stanie zapłacić sporo za dobry produkt.
Jeśli o mnie chodzi, zupełnie szczerze mówiąc (a stałych czytelników mojego bloga wcale to nie zdziwi ) wybiorę Genesis ponad Senses*. To drugie może ma i gwiazdkę, ale jest tak strasznie pretensjonalne i robi tak fatalne błędy, a jednocześnie każe sobie płacić tak ogromne pieniądze, że wizyta tam kompletnie nie ma dla mnie sensu. Gdybym miała jednak robić ranking miejsc z udziałem właścicielskim Krzysztofa Janiszewskiego, w ciemno na pierwszym miejscu postawiłabym Plato.
Genesis, Pl. Europejski 5, Warszawa, tel. 22 395 75 77
Ocena: 14.5/20
Czy wrócę? TAK
-
Ogólne wrażenie
3.5 -
Jedzenie
3.5 -
Obsługa
4 -
Relacja ceny do jakości
3.5
Na plus
- Prosta i smaczna kuchnia
- Somelierka i karta win
- Świetny klimat Placu Europejskieg
Na minus
- Brak spójności futurystycznej bryły z prostym jedzeniem
- Za mało "dymu" w daniach z pieca Mibrasa