Pierwszym i – od razu dodam – najlepszym filmem tegorocznego mojego Sylwestra była najnowsza komedia Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański”. Rzecz o powrocie w nieznośne lata 80te, ale bez politykowania, chodzi wyłącznie o szok związany z „drobiazgami” tamtych czasów utrudniającymi życie.
Byłby to świetny film, gdyby nie miał być komedią. Bo chociaż uśmiechnęłam się naprawdę szczerze kilka razy, a raz nawet wybuchnęłam śmiechem gromkim, to jednak nie spełnione są moje warunki komedii czyli dialogi, przy których płacze się ze śmiechu przez 80% czasu. Poza tym drobiazgiem, film jest naprawdę bardzo przyjemny.
Jest świetny Więckiewicz, a kto mnie zna, ten wie, że mam absolutną słabość do tego aktora. Jest bardzo ciekawa aktorka Ilona Ostrowska w roli głównej. Okazało się, że szerszej widowni jest znana z serialu Ranczo. Mnie nie była znana w ogóle, ale ma w sobie coś bardzo ciepłego i totalnie bezpretensjonalnego. No i jest Danuta Szaflarska, która po słynnym powrocie w "Pora umierać", pozostanie nam w łowach jako babcia idealna.
Śmiesznie jest popatrzeć na te wszystkie PRLowskie paradoksy. Już dzisiaj jest nam śmiesznie, wtedy zdecydowanie nie było, dobrze więc sobie i to uświadomić, że chwała Bogu, możemy się z tego dzisiaj śmiać. Do klimatu świetnie dobrana jest muzyka z tamtych lat – można posłuchać m.in. „Kryzysowej narzeczonej” Lady Pank czy „Runął już ostatni mur” Tiltu i całej gromady piosenek Maanamu.
Scena, przy której spadłam z krzesła ze śmiechu – i to będzie jedyna, którą opowiem, więc jeśli ktoś nie ma ochoty czytać, bo go już tak nie ubawi później w kinie, to proszę przeskoczyć to następnego akapitu – to scena, kiedy w główną bohaterkę wjeżdża mały, kilkuletni chłopczyk samochodzikiem na pedały. Ona go pyta, co tu robi, skąd jest i jak się nazywa, a on dumnie recytuje „Nazywam się Robert Kubica i jestem z Krakowa”. J Brawa dla Machulskiego za ten pomysł.
Ogólnie to bardzo przyjemne kino, ale po Machulskim spodziewamy się więcej. Jeśli ktoś kiedyś zrobił taką „Seksmisję” to naprawdę wysoko powiesił poprzeczkę i naprawdę nie jest łatwo do niej doskakiwać, a co dopiero przeskakiwać. „Ile waży koń trojański” niestety do poprzeczki nie doskakuje nawet w połowie, co nie zmienia faktu, że ogląda się go w dobrym humorze i pozytywnym nastawieniu i z jednym wielkim poczuciem ulgi, że te czasy już za nami. Polecam, ale nie oczekujcie uniesień.
W skali od 1 do 10 daję 5.