Kultura
Skomentuj

The Boat That Rocked (Radio na fali)

Będzie raz jeszcze o oczekiwaniach. The Boat That Rocked to najnowsza komedia Richarda Curtisa. Tak, tego samego, na dzieło którego czekam od ponad roku. Ilekroć wybierałam się do kina na jakieś kolejne mało śmieszne komedie romantyczne typu „Duchy moich byłych”, „Za jakie grzechy”, „He’s Just Not That Into You”, żyłam jedną myślą – Richard Curtis kręci nowy film.

Mój Bóg komedii romantycznej, twórca filmów „4 wesela i pogrzeb”, „Bridget Jones”, a przede wszystkim „Love Actually”, kręci nową komedię, która w przeciwieństwie do wszystkich innych będzie wreszcie inteligentna i zabawna. Czekałam na ten film jak na dzieło sztuki. Wisiał w moich linkach „Czekam na” od kilku miesięcy.

Obserwowałam postęp wchodzenia tego filmu na ekrany w różnych krajach świata. Daty polskiej premiery nigdzie nie było. W końcu, zupełnie przypadkiem i naprawdę tylko dlatego, że stałam się obsesjonistką tej komedii, dowiedziałam się, że weszła do Polski „bocznymi drzwiami”. Premiera DVD. Pod początkowym tytułem „Radio Łódź”, szybko, po licznych atakach zmienionym na „Radio na fali”. Wreszcie wczoraj mogłam ją reszcie zobaczyć.

Curtis zaangażował do tego filmu całą masę świetnych aktorów, niektórych znanych również z jego wcześniejszych komedii – jest więc Bill Nighy, jest Philip Seymour Hoffman, jest Rhys Ifans, jest i Keneth Branagh. Zestaw marzenie. Nic tylko włączyć, usiąść na sofie, oglądać i zarykiwać się ze śmiechu.  

Włączyłam, usiadłam, obejrzałam i prawie się popłakałam. Nie było jednego śmiesznego momentu. A na końcu obejrzałam wstęp reżysera do scen, które wypadły, tzw. bonusów. Powiedział, że niektóre z nich są śmieszniejsze od całego filmu, ale wypadły ze względu na utrzymanie spójności i całości. Obejrzałam bonusy. 3 były śmieszne. Lepsze od całego filmu.

Teraz siedzę i jestem przerażona. Bo jeśli nie śmieszy mnie Curtis, to czy jeszcze jest ktoś na tym świecie, kto jest w stanie zrobić dobrą komedię?

W skali od 1 do 10 niestety tylko 4