Al Jarreau w Sali Kongresowej
Zaczęło się od wzruszeń. Z głośników na powitanie popłynęła oryginalna zapowiedź w wykonaniu Leopolda Tyrmanda i Romana Waschko sprzed 50 lat nowego (wtedy) festiwalu jazzowego. A potem na scenę wszedł Jan Ptaszyn Wróblewski i zagrał Swanee River – standard, który zawsze otwiera Jazz Jamboree. I zaczęło się po raz 50ty. Wzruszenia trwały, kiedy na scenę powoli wchodził band gwiazdy wieczoru – Ala Jareau. I tu zaskoczenie, Al nie wszedł ostatni jak gwiazda, wszedł jako pierwszy i zaczął od śpiewu a capella. Powoli dochodził do mikrofonu, a kiedy przy nim stanął, cały zespół był już na miejscu i zaczęło się. Dwie godziny totalnych popisów i ekwilibrystyki wokalnej. Głos nieco tylko stracił na sile, choć w dalszym ciągu Al może pozwolić sobie na trzymanie mikrofonu na wysokości pasa i bycie bardzo dobrze słyszanym. Szalał na tej scenie już głównie wokalnie. Niestety widać, że choroba, która utrudnia mu poruszanie się, nie pozwala mu na normalne dla niego tańce. Przebiegł po różnych swoich przebojach, śpiewając je niejako z musu, na zasadzie „na pewno chcecie to usłyszeć, więc proszę”. Ale …