Rok: 2008

Restauracja Mela Verde

Konkurs na Knajpę Roku podobno rozstrzygnięty. Wygrały Ex aequo Espania To Tu i Nesebar. W Nesebarze jeszcze nie byłam, ale Espanię To Tu już zwiedzałam i jakoś nie przypominam sobie aż takich zachwytów. Opisywałam moje wrażenia na tym blogu. No cóż. Gusta są różne. Piszę o tym, bo całkiem niedawno pojawiłam się na Chmielnej, w budynku Cepelii, w jednej z nominowanych do Knajpy Roku restauracji Mela Verde. Włoskiej. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Arturo Sandoval w Palladium

Był środek tygodnia, dzień męczący, dużo stresu i mało spania, ogólne zmęczenie. Mid West Quartet jako cover band powitałam więc ziewaniem i zniechęceniem, pożegnałam podobnie. Mogliby przygrywać do kolacji, ale nie porywali na koncercie. Mocno się obawiałam, że nic mnie nie wyciągnie ze stanu lekkiej katatonii, w który wpadałam coraz bardziej z każdą upływającą minutą. Organizator kompletnie się kompromitował – a to nie numerując miejsc, choć numerował bilety, a to urządzając 20 minut przerwy po cover bandzie. Było coraz dziwniej i coraz bardziej chciało się spać, nie wierzyłam w szanse powodzenia tego wieczoru. I wtedy na scenę wyszedł Paweł Brodowski, żeby opowiedzieć o gwieździe wieczoru. A zaraz po nim wkroczyło combo Arturo Sandovala. Po drugim utworze nie pamiętałam już o jakimkolwiek zmęczeniu. Weszli w mocny rytm od razu. Rozbili wszystkie pozostałe w pamięci niezdecydowane i leniwe dźwięki poprzedniej ekipy. Wnieśli energię i radość i przekazali ją publiczności. Trąbka, saksofon, instrumenty klawiszowe, bas, perkusja i instrumenty perkusyjne – łącznie 6 osób. Z tym, że Arturo trzeba byłoby liczyć poczwórnie – gra na trąbce, fortepianie, syntezatorze, przeszkadzajkach …

Maguro Sushi

Maguro Sushi nie miało prostego zadania. Sushi barem numer 1 jest dla mnie Sakana na Moliera i trudno bardzo sprostać takiej konkurencji. Pisałam już kiedyś, że do Sakany warto przyjść będąc już lekko zaawansowanym w jedzeniu sushi. Można też się zdać na sugestie sushimana. W Maguro można być zaawansowanym i dostać ciekawsze kompozycje niż klasyczne nigiri czy maki, można też przyjść i zaczynać od podstaw. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Rodzina Savage (The Savages)

Czekałam na ten film od marca, od Oskarów, podczas których był jednym z wielkich przegranych. Czekałam na ten film, a kiedy wreszcie wszedł do kin, okazało się, że prawie go nie zauważyłam. W pierwszym tygodniu grały go jakieś dwa kina w Warszawie, w drugim – już tylko jedno. Zmobilizowałam więc wszystkie siły i środki i wybrałam się na seans o 21:45, choć wiedziałam (tym razem), że temat jest ciężki, a film pozytywnym myśleniem mnie nie natchnie. Dobrze, że poszłam. The Savages (będę się jednak trzymać oryginału, bo z rodziną trzy osoby o tym samym nazwisku naprawdę niewiele mają wspólnego) to kino niesamowite, głębokie, pełne, takie, jakie chcę oglądać. Wszystko jest w tym filmie na wysokim poziomie. Scenariusz to mocna historia dwójki dorosłych ludzi, których ojciec, choć nie zajmował się nimi i nie był dobrym ojcem, zaczyna chorować i paradoksalnie wymagać ich opieki i bycia dobrymi dziećmi. Aktorzy to genialny Philip Seymour Hoffman i równie genialna Laura Linney – nominowana zresztą za tę rolę do Oskara. Wybór miejsc – plastikowe domki w Arizonie, potem ohydne wnętrza …

Brumont Gros Manseng – Sauvignon 2007

Jak nie lubię i nie doceniam francuskich win, tak uległam pewnemu Panu w sklepie nieco innym niż u mnie w bloku (gdzie do tej pory kupowałam większość win). Uległam, choć na dzień dobry powiedziałam, że szukam Nowego Świata. Pan był skuteczny w przekonywaniu, obiecałam wrócić do niego z opinią. Zajrzyjcie przy okazji. Brumont Gros Manseng – Sauvignon 2007 to bardzo dobre wino i mało „francuskie” w moim rozumieniu tego atrybutu win. A moje rozumienie było do tej pory takie, że trudno znaleźć dobre, francuskie wino w cenie ok. 30 zł. Czyżbym znalazła? Sklep opisuje je jako: „Ciekawe połączenie rześkiej i kruchej Sauvignon Blanc z treściwym i tłustym Gros Manseng. Wyraźnie wytrawne i orzeźwiające, delikatna owocowość bez ostrych nut. Dobre jako aperitif, do sałatek oraz owoców morza.” Zdecydowanie mi odpowiada, zwłaszcza „tłustość Gros Manseng”. Może zresztą dlatego tak bardzo mi smakuje, bo nie znałam tego szczepu do tej pory. „Gros Manseng: Spotykany jest w Béarn. Jest głównym składnikiem wytrawnych win z Jurançon. Współtworzy wina białe z Irouléguy, Tursan, Béarn, Côtes de Saint-Mont, Pacherenc du Vic-Bilh i …

33 sceny z życia

Scen nie liczyłam. Być może było ich 33. Nie liczyłam, bo trudno się zbierałam. Wyprowadzona z równowagi emocjonalnej. Nie byłam przygotowana na ten film. I tu przestroga dla wszystkich, którzy zachęceni sukcesem filmu, szeroką promocją, a szczególnie zwiastunami, idą obejrzeć zabawne kino, czy w najlepszym przypadku tzw. „czarny humor”. Jest kilka momentów bardzo śmiesznych, to prawda, ale to jest jednak film o umieraniu. I jako taki, śmieszny nie jest w ogóle. Wręcz przeciwnie. To taki film, po którym lepiej się przejść, żeby ochłonąć. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie twierdzę, że to jest złe kino. Wręcz przeciwnie. To kino wyższych lotów. Bardzo mnie cieszy, że nakręciła to Polka. Równie dobrze mógłby być zrobiony gdziekolwiek w świecie, co dodaje mu wielkiej uniwersalności. Temat jest uniwersalny i ważny dla wszystkich – śmierć bliskich. I jakkolwiek jest on ważny, pokazywany na tysiąc sposobów, analizowany i przerabiany wszerz i poprzek, tak cały czas, bez względu na to jak dobrze o tym słyszeliśmy, kiedy przydarza się nam, nie wiemy jak się zachować. „Nic dwa razy się nie zdarza i nie …

Oberża „Pod czerwonym wieprzem”

Do Oberży wybraliśmy się zaraz po tym, kiedy okazało się, że nie możemy polecić cudzoziemcom żadnej „typowo polskiej” gospody. Takiej, która niekoniecznie jest restauracją, a bardziej knajpą. I to nie taką knajpą jak Knajpa Roku (plebiscyt Gazety), do której pretenduje bodajże najbardziej burżuazyjne miejsce w tym mieście – Likus Concept Store, tylko taką knajpą z piwem, smalcem i ogórkiem do kompletu. W przaśnym stylu. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Quantum of Solace

Filmy, na których biegają i strzelają, zazwyczaj ignoruję. Nie bawią mnie ani te z Brucem Willisem, ani z Nicolasem Cagem. Szkoda mi czasu. Wyjątek robię od kilku lat dla Bonda. W końcu to kilkadziesiąt lat tradycji i trudno z nią polemizować. Jestem wyznawcą Daniela Craiga. Po pierwsze dlatego, że daję kontrowersyjności pewną wartość samą w sobie. Po drugie dlatego, że jest blondynem. A po trzecie dlatego, że Pierce Brosnan z bójki, strzelania i trzech granatów wychodził z nienagannie równym kołnierzykiem koszuli, a Craig ma chociaż umorusaną twarz i wielkie plamy krwi na koszuli. To dodaje mu elementu ludzkości. Elementy ludzkości w ogóle są jego mocną stroną – jest zakochany, zdradzony, kieruje nim chęć zemsty. To jak nie Bond przecież. Bondowi nie przystoi. Bond powinien być wiecznie profesjonalny i nie okazywać żadnych uczuć, co najwyżej odrobinę zachwytu kobiecą urodą. Na szczęście nowy Bond (już drugi) jest inny. I niech tak zostanie. Temu filmowi mam do zarzucenia głównie to, że już w pierwszej scenie rozwala bezlitośnie dwie przepiękne Alfy Romeo, a przy mojej wielkiej pasji do tej …

Wojciech Kuczok „Senność”

Mam do Kuczoka stosunek mocno sentymentalny. Nie tylko dlatego, że jest ze Śląska. Również dlatego, że dane mi było przez rok chodzić z nim do klasy. Pamiętam, jakie miał problemy z nauczycielami i z przystosowaniem. Pamiętam, jak bardzo odstawał od reszty. Pamiętam, jakie genialne wiersze pisał i jak bardzo był niezrozumiany przez choćby polonistkę. Kiedy czytam dzisiaj jego powieści, nie mogę się uwolnić od tamtych wspomnień. Zawsze gdzieś znajdę tego zagubionego chłopca, który szuka swojej drogi. Podobnie jest w „Senności”, książce, która powstała na podstawie szkicu scenariusza napisanego dla Magdy Piekorz. Czytam te jego powieści zachłannie. Zazwyczaj siadam i nie wstaję dopóki nie przeczytam. Fragmenty z gwary śląskiej zdarza mi się czytać po kilka razy, z dużym sentymentem, z tęsknotą trochę. Ale czytam je zachłannie, także dlatego, że to piękna polszczyzna, słowa dobrane, mocne lub delikatne, frazy mają oddech, to się samo czyta, nie trzeba się trudzić. Tym razem Kuczok opisuje kilka historii ludzi, których losy w końcu się splatają. Bardzo to filmowy zabieg. Nie ma molestowania, ale są trudne miłości. Jest homoseksualizm, „mocny” ojciec, …

Al Jarreau w Sali Kongresowej

Zaczęło się od wzruszeń. Z głośników na powitanie popłynęła oryginalna zapowiedź w wykonaniu Leopolda Tyrmanda i Romana Waschko sprzed 50 lat nowego (wtedy) festiwalu jazzowego. A potem na scenę wszedł Jan Ptaszyn Wróblewski i zagrał Swanee River – standard, który zawsze otwiera Jazz Jamboree. I zaczęło się po raz 50ty. Wzruszenia trwały, kiedy na scenę powoli wchodził band gwiazdy wieczoru – Ala Jareau. I tu zaskoczenie, Al nie wszedł ostatni jak gwiazda, wszedł jako pierwszy i zaczął od śpiewu a capella. Powoli dochodził do mikrofonu, a kiedy przy nim stanął, cały zespół był już na miejscu i zaczęło się. Dwie godziny totalnych popisów i ekwilibrystyki wokalnej. Głos nieco tylko stracił na sile, choć w dalszym ciągu Al może pozwolić sobie na trzymanie mikrofonu na wysokości pasa i bycie bardzo dobrze słyszanym. Szalał na tej scenie już głównie wokalnie. Niestety widać, że choroba, która utrudnia mu poruszanie się, nie pozwala mu na normalne dla niego tańce. Przebiegł po różnych swoich przebojach, śpiewając je niejako z musu, na zasadzie „na pewno chcecie to usłyszeć, więc proszę”. Ale …