Rok: 2008

Restauracja KOM

– dzień dobry, chciałabym zarezerwować na jutro stolik – dzień dobry, oczywiście, ale czy mogłaby Pani zadzwonić za 5 minut? – hm… mogłabym, ale wolałabym, żeby to Pan do mnie oddzwonił – yyy … no chętnie, ale widzi Pani, jest taki problem, że właśnie nie mam teraz długopisu i czy w związku z tym mogłaby Pani zadzwonić za te 5 minut? /po 5 minutach/ – witam ponownie, czy to z Panem rozmawiałam 5 minut temu? – witam, nie – dzwoniłam już raz, chciałam zarezerwować stolik na jutro, ale jakiś pan mi odpowiedział, że nie ma długopisu i żebym zadzwoniła za 5 minut – … żartujesz … tu mówi właściciel, bardzo przepraszam … Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

“Caminho” Dorota Miśkiewicz

Dorota Miśkiewicz śpiewa na tej płycie w rytmach latynoamerykańskich, głównie. To taka płyta, którą można sobie włączyć, kiedy się chce odprężyć i poczytać coś dobrego. W tle będzie sobie spokojnie akompaniowała, nie zakłóci spokoju, ale też nie spowoduje ani dużych emocji ani głębszych wzruszeń, po prostu będzie miło i przyjemnie. Moim zdaniem, taka muzyka jest bardzo potrzebna i wypełnia lukę pozostałą po tych wszystkich, którzy chcą coś wykrzyczeć lub po prostu zrobić wrażenie. Dorota spokojnie swingując przechodzi przewija się przez tę płytę. Teksty są trochę o miłości, trochę o niczym. Jest jeden tekst o braku tekstu, ale jakże lepszy i dowcipniejszy od słynnego Teksańskiego Kasi Nosowskiej. W sumie płyta poprawia humor i podsuwa kilka melodyjek do nucenia. Wchodzą w słuch bezwiednie. Nagle, gdzieś tak po tygodniu, łapię się na tym, że coś nucę … nawet nie wiem, co to dokładnie jest. Chwilę analizuję i przypominam sobie – to „Nucę, gwiżdżę sobie”. Trochę szkoda, że nie słyszę Doroty Miśkiewicz w jazzujących, swingujących odsłonach, do których jej głos nadaje się przecież idealnie. Barwa drapiąca jak u Ewy …

Bernard Maseli & Krzysztof Ścierański w Jazzowni Liberalnej

Najbardziej lubię Benka (bo jakoś tak jest, że jestem z nim na „Benek”, choć z Krzysztofem jestem na „Krzysztof” – nie, żebym kiedykolwiek z nimi rozmawiała, ale gdybym rozmawiała to tak bym do nich mówiła) kiedy stoi na scenie, z lekko przechyloną głową, z pięknymi smutnymi oczami, zazwyczaj zmęczonymi i patrzy – spod tej swojej zwykle za długiej (bo taki ma styl) grzywki – na publiczność, czasem się uśmiecha, ale to tylko w odwzajemnieniu uśmiechu. Patrzy głównie na kobiety – a penny for your thoughts my dear! Kiedy tak patrzy, ja mam ochotę zapomnieć o całym świecie i patrzeć na niego. W jego oczach można byłoby utonąć. Ale to miała być recenzja muzyczna przecież. Krzysztofa Ścierańskiego słyszałam ostatnio, kiedy miałam 17 lat. Pamiętam swoje wrażenia, przyspieszone bicie serca przez wiele godzin po koncercie, pobiegłam po autograf, coś mu opowiadałam zachwycona, uśmiechał się spod wąsa … Eh, to były czasy. Potem, jego zdjęcie wiele miesięcy wisiało nad moim łóżkiem. Zamieniłam go dopiero na Milesa. Mam nadzieję, że nie miałby nic przeciwko. Co się zmieniło od tego …

Kobiety (Women)

Miałam wrażenie, że to miał być hit. Miałam wrażenie, że był reklamowany przez ostatnio pół roku właśnie po to, żeby podsycać zaciekawienie i w końcu uderzyć w sedno. Miałam wrażenie, że będzie powtórka efektu z „Love Actually” czy chociaż „Deavil wears Prada”. Niestety. Nic z tego. Meg Ryan, Annette Bening, Eva Mendes, wszystkie one nie zatuszowały złego wrażenia. Bardzo lubię Meg Ryan, nie wierzę oczywiście w to, że jest jakąś szczególnie dobrą aktorką, ale po filmach z nią w roli głównej spodziewam się wprowadzenia mnie w dobry nastrój i niczego więcej. Niestety i tego zabrakło. W filmie nie ma ani jednego mężczyzny. Chyba nawet cała ekipa realizująca jest damska, a przynajmniej najważniejsze osoby – reżyserka, scenarzystki. Nie wiem, czy to jest argument sam w sobie i dla kogo? Moim zdaniem panie udowodniły, że sobie nie radzą. Nie chciałabym, żeby tak się kończyły przedsięwzięcia organizowane przez kobiety. Oczywiście, nie twierdzę, że gdyby brali w tym udział mężczyźni, byłoby lepiej. Nie, mogłoby być równie kiepsko. Jedyną uwagę przykuwa fakt, że Meg Ryan zmieniła typ odgrywanych ról – …

Restauracja Arsenał

Z dużą radością przyjmuję każdą informację o nowej, polecanej włoskiej restauracji w mieście. Kuchnia włoska jest zdecydowanie moją faworytką wśród wszystkich znanych mi kuchni. Dlatego bardzo mnie ucieszyła pochlebna recenzja Macieja Nowaka o restauracji Arsenał mieszczącej się nigdzie indziej, a właśnie w warszawskim Arsenale. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Fish @ Fusion w hotelu WestIn

Kiedy przychodzi do mnie zaproszenie na jakieś „specjalne wydarzenie” w restauracji, jakiś wieczór tematyczny, czy inny dedykowany brunch czy linner, jestem nieufna. Już kilka razy mi się zdarzyło „naciąć”, nawet mój ulubiony Rubikon potrafił mnie niemile zaskoczyć podczas któregoś ze swoich tematycznych wieczorów – dania były  nieprzyprawione i nieładnie udekorowane, a całość wydarzenia nakierowana raczej na zarabianie niż na autentyczne wydarzenie kulinarne. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Tajne przez poufne (Burn After Reading)

Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że Coenowie zrobili ten film mimochodem, jakby lewą rączką, jako przerywnik między „To nie jest kraj dla starych ludzi” i czymś nowym, ważnym i poważnym. Ale to jest właśnie ich styl. Mają przecież w filmografii zarówno „Fargo” jak i „Bracie, gdzie jesteś”. „Tajne przez poufne” to komedia bezsensów. Cała jest jednym wielkim bezsensem. Ale przy tym niezwykle zabawnym. Takim filmem, po którym teoretycznie można byłoby wyjść z kina i powiedzieć do siebie „no i co z tego”. Ale i tu Coenowie wyprzedzają myśli widzów i sami zadają to pytanie ustami jednego z bohaterów. No i w tej sytuacji widz zostaje bezradny 😉 Film nie ma większego sensu, nie skłania do większych wniosków, po prostu zmusza do śmiechu i tyle. Do tego jeszcze Brad Pitt występuje w roli totalnego głupka i po raz pierwszy chyba mam wrażenie, że ma do jakiejś roli naturalne predyspozycje. Proszę mi wybaczyć uszczypliwość, wyjątkowo nie lubię tego aktora. Dla uspokojenia dodam, że Georgie Clooney też na inteligenta w tym wszystkim nie wyszedł. Właściwie jest tylko jedna …

Elegia

Zastanawiam się, czy pamiętam, kiedy ostatnio płakałam w kinie. Nie, nie pamiętam. Kiedy ostatnio jakieś kino zmusiło mnie do myślenia na trochę dłużej niż 10 minut? Tego też nie pamiętam. Kiedy się utożsamiałam z postacią, tak bardzo, że chciałam krzyczeć na tę drugą postać, która – w moim przekonaniu – wszystko zniszczyła. Nie wiem, nie wiem, czy w ogóle kiedyś. A czy kiedykolwiek było tak, że towarzysząca mi osoba płci przeciwnej utożsamiała się z druga postacią? I każde z nas miało inne spojrzenie na całą sytuację. Do tego wszystkiego zmusiła mnie „Elegia”. Philipa Rotha uwielbiam. Zaczytywałam się „Kompleksem Portnoya”, uwielbiałam jego obrazoburczość, brutalność, dosadną seksualność. Robił na mnie ogromne wrażenie. Byłam nastolatką, kiedy to czytałam, ale towarzyszyły mi znacznie większe wypieki na policzkach niż przy innych książkach z tamtego okresu. „Konającego zwierzęcia”, na podstawie którego nakręcono „Elegię”, nie czytałam. Ale mam mocne przypuszczenie graniczące z pewnością, że nie mógł tego napisać tak, jak zostało to pokazane. I dlatego chylę czoła przed reżyserką – Isabel Coix. Myślę, że wydobyła kobiecy element bardzo męskiej prozy Rotha. Ale …

Hardys Sailing Colombard Chardonnay Australia 2007

To ostatnio moje ulubione wino w kategorii 20 zł za butelkę. Kupuję je w Leclercu i bardzo sobie chwalę. Białe, wytrawne. Australia 2007. Szczepy Colombard i Chardonnay. Bardzo delikatnie kwaskowe, nie zabija kwasowością, jak niektóre w podobnej cenie. Dobrze schłodzone idealnie się nadaje na letnie ciepłe wieczory. Oczywiście nie jest to wino o mocnym charakterze, nie wybija się, nie ma osobowości, nie tworzy idealnych kompozycji, ale jest ciekawsze niż większość propozycji z podobnej „półki”. Australia zresztą świetnie się spisuje w tej kategorii (mam wrażenie, że w każdej innej również). Opis fachowy pobrany z Galerii Trunków: „Wino to ma jasnosłomkową barwę z zielonymi odcieniami. Świeży aromat dojrzałych owoców tropikalnych z nutami kwiatowymi. Lekkie, z odcieniem cytrusów i gruszkowym zakończeniu. Polecane do letnich owoców, miękkich serów, owoców morza, drobiu.” I tym razem, z gruszką faktycznie się zgodzę. W skali od 1 do 10 daję mocne 5 Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *

Restauracja francuska Absynt

Francuska restauracja Absynt na Wspólnej jest jednym z lepszych miejsc w całej kuźni kulinarnej Kręglickich. Kolejne otwierane przez nich miejsca znane są głównie z tego, że są nierówne. Można się totalnie zachwycać nastrojem, wystrojem, klimatem i kuchnią – jak w greckim Santorini, czy też dla odmiany – nie znaleźć zupełnie nic interesującego, nawet w menu – jak w hiszpańskim Miradorze. Zapraszam na na fanpage, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj: Email *